siostra okienko wychwalała pod niebiosa. w głowę zachodziłam, jak frytki mogą wzbudzić aż taki niekłamany zachwyt jednak jedynym sposobem przekonania się o tym był ten empiryczny. skusiłam zatem m wizją frytek nie z tej galaktyki i w cudowne deszczowe popołudnie, chlupiąc buciorami w kałużach udaliśmy się na poszukiwanie okienka. oczywiście zabłądziliśmy i poszliśmy w inną część polnej - ale to moja wina, zapomniałam dokładnego adresu. po szybkim telefonie już bez problemu znaleźliśmy upragniony punkt na naszej małej gastronomicznej mapie.
takie narożne to okienko, z dwóch stron budynku, zamówiliśmy duże frytki razy dwa, z sosem czosnkowym i z pikantnym sosem cheddar. no i tak.. frytki jak frytki. plusem jest to, że nie ociekały tłuszczem. że duża porcja kosztowała niewiele. ale spodziewałam się czegoś innego. spodziewałam się domowych frytek. takich, jak kiedyś robiła mama, pieczołowicie krojąc i smażąc ziemniaki, kiedy gotowe, mrożone frytki dopiero raczkowały na naszym rynku i nikt nawet nie myślał o ich zakupie. frytki, które otrzymałam były dalekie od tego. poprawne, ale całkowicie przeciętne, trochę nadmuchane. zapychające.
widziałam poniżej sporo peanów na temat sosów. chyba więc miałam niefart - mój czosnkowy był takim czosnkowym, mdławym sosem jak z butelki. z jogurtu i zmielonego czosnku robię o wiele lepszy. sos cheddar w ogólnie nie przypominał sera.
przy okazji odezwały się wady jedzenia na zewnątrz - lało jak z cebra, aby zjeść stanęliśmy pod okolicznym daszkiem stawiając sos na murku.
obsługa specjalnie wylewna nie jest, krótko, na temat, proszę, dziękuję, uprzejmie.
najedliśmy się, nie mamy większych zarzutów ale ideału frytek wolimy poszukać gdzie indziej. jak dla mnie miejsce kompletnie przereklamowane, po prostu chyba modne.