w tym lokalu grasuje zorro!. do the mexican wybraliśmy się większą grupą, na szczęście udało nam się bez rezerwacji znaleźć stolik (kolejnej ekipie następnego dnia już nie).
pierwsze wrażenie - ogromne patio na dole, obrośnięte drzewami - musi tam być cudownie latem. z drzew i z sufitów zwisają karty - motyw zupełnie nie meksykański, ale ciekawy. latynoska muzyka, obsługa w hiszpańskich strojach - super!
nasz przemiły kelner przyniósł karty, zamówiliśmy napoje dla wszystkich i zajęliśmy się zgłębianiem menu. z pomocą przyszła obsługa - większość zamówiła polecane churrasco - czyli polędwicę wołową podaną z sałatką i pieczonymi ziemniakami. nikt nie narzekał, każdy dostał swoje mięso wysmażone tak, jak chciał. soczyste i pełne smaku danie - zdecydowanie polecam. niektórzy połakomili się jeszcze na zupy - czosnkową i tortillową z zapiekanym serem. znikły błyskawicznie, więc przypuszczam, że były smaczne. równie szybko, a może nawet szybciej wyparowały paluszki serowe! jedyne, co nie wyglądało rewelacyjnie to polędwiczki koleżanki - niewiele mięsa, sporo ryżu, a na nim mieszanka typu marchewka-groszek i kukurydza, troszkę jak z mrożonki...
przyszedł czas na desery - próbowaliśmy creme brulee i sernika podawanego przez zorro. pierwsze danie ok, chociaż chyba trochę przydługo stało w lodówce - miseczka była lodowata. natomiast sernik... eh - ciastko, jak ciastko (niezły nawet), ale ten cały show. w restauracji gasną światła, po czym przybiega gość przebrany za zorro, z peleryną i maską na twarzy niosąc tacę z sernikiem, ozdobionym iskrzącymi zimnymi ogniami. szał! dwa razy do nas przybiegał, tak nam się spodobało! i jestem pewna (poznałam po zegarku), że był to nasz kelner :)
jeśli kiedyś przywieje mnie znów do poznania - chętnie wrócę.