w signature gościliśmy po części dzięki uprzejmości zomato.
wnętrze restauracji robi wrażenie. jest elegancko. niestety nikt z obsługi nie wita gości przy wejściu i nie prowadzi do po stolika. w mniej eleganckiej restauracji byłoby to może do zaakceptowania, ale tutaj to był pierwszy zgrzyt. po kilku chwilach oczekiwania musieliśmy przemaszerować przez pół restauracji, do baru, gdzie wreszcie zainteresowała się nami kelnerka i wskazała zarezerwowany dla nas stolik.
na początek zamówiliśmy chłodnik ogorkowy z grzanką z rilette z żabnicy dla mnie i carpaccio wołowe dla męża. jako czekadełko dostaliśmy kromki dość przeciętnej ciabatty, oliwę i ocet balsamiczny. po chwili kelnerka przyniosła też "przedkąskę" w postaci małej kostki marynowanego złotego buraka z parmezanem.
następnie na stół wjechały przystawki. podane bardzo ładnie. mój chłodnik ogórkowy był bardzo smaczny i orzeźwiajacy. grzanka smakowała trochę jak prefabrykowana. niby była miejscami chrupiąca, ale jednoczesnie sprawiała wrażenie chleba odgrzewanego w mikrofali.... rilette z żabnicy miało chyba szansę być smaczne, niestety rozsmarowano je na grzance niemal przezroczystą warstwą, więc trudno było tak naprawdę posmakować.
carpaccio wołowe bardzo dobre, pokrojone odpowiednio cieniutko, ze słuszną ilością parmezanu, kaparami, rukolą i pesto słonecznikowym. do tego dania nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń.
troć z puree z groszku i bobu ze szparagami: ryba trochę mdła, za mało słona, odpowiednio wysmażona, ale skórka nie była ani trochę chrupiąca. puree z groszku też brakowało soli, szparagi dobre i chrupiące. ładnie podane, ale jeśli chodzi o smaki, to nic mnie nie zachwyciło.
tagliatelle z pieczoną kaczką smaczne, ale brakuje jakiegoś sosu. ja zjadłam tylko jeden kęs, ale mąż, który miał przed sobą całe danie powiedział, że po kilku kęsach zaczyna też dokuczać jego monotonność i jednowymiarowość.
następnie przyniesiono nam kartę deserów. zdecydowaliśmy się na czekoladowy fondant z sosem miętowym. niestety czekaliśmy ponad 15 minut na przyjęcie zamówienia na deser. sala nie była zatłoczona, zajęte były może 4 stoliki. dodam, że do tego momentu byliśmy obsługiwany przez 3 kelnerów. młoda dziewczyna i chłopak, oboje bardzo sztywni i mało kontaktowi. nie lubię, żeby obsługa czaiła mi się ciągle za plecami i nadskakiwała za bardzo, ale para kelnerów z signature zdecydowanie zbyt oziębła. przy deserze pojawił się trzeci kelner, starszy. i od razu zrobiło się przyjemniej, bo był bardziej ludzki, kontaktowy i "gościnny". przyjął zamowienie na fondant. tu znów czekaliśmy ponad 15 minut na jego podanie i znowu przez innego kelnera. deser prezentował się ładnie, niestety fondant był niedopieczony. zamiast konsystencji przypominającej lawę, wylał się na talerz rzadki sos. trudno było go zjeść widelczykiem deserowym, a nie podano łyżeczek. w smaku też był raczej przeciętny.
potem poprosiliśmy o rachunek i tu konsternacja ze strony kelnera, kiedy podałam voucher od zomatu pokrywający cześć rachunku (mimo, że wspomnialam o nim przy rezerwacji). zabrał voucher i 5 minut potem pojawił się inny kelner, z zapytaniem czy płacimy kartą czy gotówką (kartą). po kilku minutach pojawiła się kelnerka z maszynką do kart. niestety do tej pory nikt nie przyniósł nam rachunku.... w końcu udało nam się go dostać i zapłacić. ale tu znowu obsługa zawiodła, bo mimo oczekiwania nikt z obsługi nie przyniósł mi płaszcza, który po naszym przyjściu powieszono w szafie. więc znów wyprawa do baru w poszukiwaniu kelnera....
podsumowując, obsługa bardzo zawodzi, z wyjątkiem kelnera w średnim wieku, pozostała dwójka bardzo sztywna a ich minimalne zainteresowanie gośćmi odczuwa się jako wymuszone.... jedzenie nierówne, najlepsze były przystawki, dania główne raczej przeciętne, deser też. choć wszystko bardzo ładnie podane.
oczekiwałam po signature dużo więcej, zwłaszcza w kwestii obsługi.