kolejna recenzja, tym razem bardziej krytyczna. przestaję bowiem chodzić do "kuflowej", ostatnia wyprawa była klęską (knajpy, rzecz jasna).
przede wszystkim czas oczekiwania na kelnerkę. wydłużył się jeszcze bardziej. po drugie - na jedzenie czekaliśmy prawie pół godziny. zdarza się, ale nie w tej knajpie. no i zajęta była może 1/3 stolików. stoliczki są tam małe, toteż przy zamawianiu większej ilości dań, dodatków itp. trzeba się czasem nagimnastykować. taki urok lokalu, ale - skoro zamawiamy najpierw zupy + napoje, to po jakiego grzyba kelnerka przynosi sporych rozmiarów konstrukcję, na której ustawi "płonącą szpadę" zamówioną wszak na drugie? moje protesty (chciałbym wszak mieć kawałek miejsca na tym stoliczku) skwitowała odpowiedzią, że "taki ma obowiązek". bez komentarza.
jedzenie - zdecydowanie się pogorszyło, żurek smakował tak, jak smakuje mąka z pieprzem. paskudztwo. zupa gulaszowa mdła, zupełnie bez wyrazu, a kiedyś wszak zajadałem się tu zawiesistymi, aromatycznymi żurkami, a gulaszowe wyciskały łzy z ócz! barszcz czerwony trzyma jeszcze jako taki poziom.
wkurzyłem się jednak przy drugim. dwoje z nas dostało dania ledwie ciepłe - dające się zjeść, ale widać było, że stygły sobie co najmniej 10 minut. to jednak jeszcze nic - mój ulubiony przysmak, wspomniana "szpada" nie jest już takim arcydziełem jak kiedyś. dawniej kucharz kroił mięsiwa i warzywa na cienkie kawałki, a całość była zręcznie upieczona. to co dostałem ostatnio, woła o pomstę do nieba (a na płaszczyźnie ziemskiej winno być ścigane przez prokuraturę rejonową) - rąbane chyba toporem kawałki wieprza poprzetykano ciepłymi (!), surowymi (!) kawałkami papryki, krojonej w połówki i ćwiartki. normalnej, dużej papryki! całość jakaś dziwna, to mięso też sprawiało wrażenie jakby w kuchni siedzieli zwolennicy reinkarnacji.
niestety, z bólem serca muszę stwierdzić iż "kuflowa" się skończyła. rok temu była to wspaniała knajpa, dziś - maszynka do zbijania kasy na wycieczkach. dziękuję, jest w krakowie dostatecznie wiele innych lokali.