cieszyłam się na wizytę w opasłym tomie, bo czytałam dużo bardzo pozytywnych opinii zarówno tutaj na zomato jak i na blogach kulinarnych. umówiliśmy się tutaj na kolację we czworo.
posadzono nas przy okrągłym stole w kącie głównej sali, na przeciwko drzwi wejściowych. za chwilę okazało się, że drzwi robią dużo hałasu przy zamykaniu a na plecach czuć silny przeciąg.
akustyka sali sprawia, że nierzadko rozmowy odbywające się przy innych stolikach słyszałam lepiej, niż to co mówił siedzący naprzeciw mnie współtowarzysz kolacji. i to mimo, że stoliki nie są ustawione bardzo blisko siebie. jest głośno i mało intymnie, atmosfera trochę jak w biurowej stołówce w porze lunchu, tylko wystrój nieco bardziej elegancki ;-)
nasz kelner jest troszkę zagubiony, ale wyjaśnia to plakietka "uczę się" przypięta do jego koszuli :-) napewno nie można mu odmówić uprzejmości i dobrych chęci.
w innych recenzjach czytałam, że warto zamawiać dania spoza karty, jednak nam nic nie zaproponowano, a ja w całym zamieszaniu zapomniałam zapytać.
decydujemy się z mężem na wolny wybór dań z karty, a nie menu degustacyjne. na przystawkę sałatka z pieczonych młodych ziemniaków z kindziukiem dla mnie i deska polskich serów zagrodowych dla męża. moja sałatka jest ładna, z dużą ilością świeżych listków i ziół, chrupkim kindziukiem. ziemniaki w dużej ilości śmietanowo-ziołowego sosu, brakuje im chrupkiej skórki, której spodziewałam się po pieczonych ziemniakach. poza tym trudno tej sałatce coś zarzucić, ale mnie nie zachwyciła.
deska serów zgarodowych to wybór sześciu serów, do tego kawałek świeżej truskawki, balsamiczne marynowane cebulki i konfitura z wędzonej śliwki. trzy z sześciu serów smaczne, dwa inne właściwie bez smaku i jeden zdecydowanie niesmaczny, przypominający zepsute mleko. mąż, który uwielbia wszelkie sery, włączając te naprawdę intensywne i śmierdzące, był bardzo rozczarowany.
dania główne to dorsz z pieczonymi warzywami korzeniowymi dla mnie i pierś kaczki z kaszą i buraczkami dla męża.
mięso dorsza jędrne o dobrej konsystencji, niestety kompletnie bez smaku. dodatki w postaci wstążek warzyw korzeniowych i czegoś w rodzaju sosu ze zmielonej świeżej, czerwonej papryki smaczne, ale w połączeniu z bezsmakowym dorszem nie ratują dania.
pierś kaczki duszona albo może przyrządzona metodą sous-vide, konsystencja nieco gumowata, raczej bez smaku, oczekiwaliśmy też, że skórka będzie rumiana i chrupiąca, niestety była mokra i tlustawa.
kasza gryczana w porządku, ale szczerze mówiąc trudno było w niej znaleźć coś, co odróżniałby ją od takiej podawanej w barach mlecznych. do tego malutka porcja buraczków.
oba dania główne przeciętne, porcje dość duże, więc oboje z mężem zostawiliśmy je niedokończone.
na koniec zamówiliśmy bardzo polecany w recenzjach mus chałwowy i mus czekoladowy. oba desery bardzo duże. mus chałwowy bardzo dobry, ale bardzo słodki, nie wyobrażam sobie zjedzenia takiej porcji bez uczucia zemdlenia, dobrze, że pomógł mi mąż ;-) mus czekoladowy również bardzo dobry o intensywnym smaku gorzkiej czekolady.
desery uznaliśmy za najbardziej udaną część kolacji.
domyślam się, że zamysłem kuchni jest podkreślenie naturalnego smaku składników i ograniczają ilość przypraw, włącznie z solą, do minimum. w przypadku naszych dań rezultat był mało zadowalający.
wyszliśmy z opasłego zawiedzeni, bo spodziewaliśmy się eksplozji smaków, a dania, których mieliśmy okazję spróbować były w większości przeciętne, jednowymiarowe.
chyba tego wieczoru szefowa kuchni była nieobecna, być może dlatego jakość dań wydaje się być niższa, niż to co opisują inni recenzenci.