pyszne, świeże owoce morza. w adekwatnej cenie. zarówno dzień i towarzystwo, z którym trafiliśmy do restauracji angelo były szczególne. restaurację poleciła przyjaciółka m. angelo znajduje się w centrum łodzi, blisko piotrkowskiej, obok wielu innych znanych restauracji. konkurencję ma więc silną.
na miejsce dotarliśmy około godziny 21:00, w chłodny wieczór po deszczowym dniu. przez szybę zobaczyłem jasno oświetloną restaurację, z dużymi stołami pokrytymi białymi obrusami. kelner nagrywał jeden ze stolików. nie widzieliśmy innych gości. przed wejściem przeprowadziliśmy krótką dyskusję, czy w ogóle wchodzić do środka. unikam pustych lokali, bo wierzę, że ilość gości w lokalu świadczy o jego renomie. jednak fakt, że żadne z nas jeszcze wcześniej nie było w angelo oraz chęć na kuchnię włoską spowodowały, że podjęliśmy decyzję o wejściu.
w drugiej od wejścia sali, równie jasno oświetlonej jak pierwszej i pełnej stołów pokrytych wyprasowanymi obrusami, zajęty był jeden stolik. towarzystwo wyraźnie było na biznesowej kolacji. usiedliśmy obok akwarium, aby mieć przestrzeń do swobodnej rozmowy.
tak zaczął się wieczór, który do dziś wspominam.
dostaliśmy dwie karty: jedno stale menu i kartkę papieru z ładnie wydrukowanymi potrawami dnia. to krótkie, jednostronicowe menu zauroczyło mnie. mule w sosie pomidorowym, świeże ostrygi, domowy makaron barwiony atramentem mątwy z krabem albo z owocami morza i cukinią. dodatkowo dorada zapiekana w pergaminie. byłem w niebie.
zaczęliśmy od małej karafki domowego wina. marzenie... świeże, bez pretensji, z owocowym finiszem.
na przystawkę podzieliliśmy się mulami w sosie pomidorowym. były świeże, miękkie, delikatne i świetnie zgrane z sosem. sos nie przytaczał świeżych muli, a równocześnie był z wyrazem. wytarliśmy bagietką talerze do czysta. zapowiadało się doskonale.
czekając na główne danie zacząłem przyglądać się sztućcom. były proste i wyrafinowane. oczywiście włoskie. pięknie wyprofilowane, chciało się je dotykać i oglądać. wybaczyłem angelo to silne światło i prosty wystrój. sztućce rulez!
na stół wjechała dorada i makaron z owocami morza. ryba była zwiniętą w pergamin, którego grzbiet, estetycznie spięty wykałaczkami, był przypieczony na kolor mocno spieczonego chleba. wyglądało to zachęcająco. w środku ryba była soczysta, aromatyczna, pachnąca rozmarynem. kapary na wierzchu ryby dodały jej subtelnej wyrazistości.
domowy czarny makaron był idealnie ugotowany al dente. elastyczny i błyszczący, doskonale grał ze świeżymi przegrzebkami i drobno posiekaną cukinią. na wierzchu leżały cztery duże połówki ostryg zapieczone pod beszamelem.
na deser m. wybrała panna cottę, która była delikatna, ale miała przyjemny śmietankowy smak, podkreślony przez lekką konfitur z owoców leśnych. ja zjadłem importowany z włoch sorbet cytrynowy w wydrążonej cytrynie.
za całość dla dwóch osób, plus dużo wody mineralnej (oczywiście włoskiej) zapłaciliśmy 180 zł. w karcie były też tańsze dania.
osobnego opisu wymaga praca kelnera. pan błażej, (wychodząc zapytaliśmy o imię) ma wiedzę o wszystkich potrawach, urok i cierpliwość aby dokładnie wyjaśnić i odpowiedzieć na pytania. przy okazji pomimo tego, że był kiedy go potrzebowaliśmy, to mieliśmy wystarczającą przestrzeń aby spokojnie porozmawiać.
restauracja ma już 6 lat (o ile dobrze pamiętam). jeśli po sześciu latach, w czwartkowy wieczór jest taka jakość jedzenia i obsługi, to mogę z czystym sumieniem rekomendować wyjazd z warszawy nową autostrada choćby na sama kolację w angelo. sam będę ją wspominał jako jedną z najbardziej udanych kolacji urodzinowych.