trafiłem na ul. estery na weekendowe śniadanie, będąc zaskoczonym, jak wiele krakowskich śniadaniowni w niedzielę otwiera się dopiero o godz. 9:00 czy nawet 10:00. w alchemii od kuchni zjecie już o 8 rano, a chwilę po otwarciu lokal ma w środku całkiem sporą grupkę głodomorów. karta śniadań jest długa i zróżnicowana - od jajek, przez słodkie propozycje na zimno i ciepło. zamawiamy naleśniki amerykańskie oraz owsiankę. trochę dziwi mnie, że o ile kawę można zamówić na mleku sojowym, roślinne mleko nie znajduje już zastosowania w kuchni. owsianka może być zatem jedynie na mleku krowim lub wodzie, wybieram ostatecznie tę drugą opcję, wiedząc, że odbije się to na smaku. napoje - świeżo wyciskane soki oraz kawy z mlekiem trafiają do naszego stolika już po chwili. obsługa jest miła, lekko stremowana, ale przejęta i troszcząca się o gości. w tle leci miła dla ucha muzyka, widać, że jest to miejsce, w którym fajnie się spędza czas. same śniadania nas jednak nie porwały - choć porcja owsianki była ogromna, osobiście wolałbym sezonowe owoce niż morele i śliwki w syropie, których jak dla mnie było trochę mało, biorąc pod uwagę wielkość porcji. współtowarzyszka śniadania zamówiła naleśniki i choć spodziewaliśmy się pankejków, trafiły do nas w zasadzie racuchy. wyglądały ładnie, niestety jeden z trzech był w środku zupełnie surowy, a i w drugim widać było mocne ślady niedopieczenia. szkoda. krem z mascarpone smaczny i słodki, relacja jakości do ceny w porządku, jajka i innych gości wyglądały super. my wyszliśmy z pewnym niedosytem, choć pomimo tego, nie twierdzę, że ktokolwiek z nas pozostał tu głodny.