mamma mia! ale to było dobre! to ja już w końcu mam gdzie przychodzić na lunchowanie w okolicach buwu, bo w samej naszej świątyni wiedzy, jak już wspominałam, jedzenie jest dramatyczne. paździerzowy rewers z zimnym i drogim jedzeniem, nudna fenomenalna albo banalna sałatkownio-piekarnio-kanapczarnia. a tu zaraz obok na radnej wyrasta sobie veg deli, które nie dość,żeoferuje lanczyki dwudaniowe, to jeszcze niesamowitej jakości w cenie 26 zł, którą w tym przypadku uważam za naprawdę uczciwą.
veg deli to restauracja wegetariańska, oferująca również niektóre dania w wersji wegańskiej albo bezglutenowej. lokal nieduży, bardzo przytulny, za to z masą gości, którzy wiedzą po co przyszli.
miałam trochę takie wrażenie, gdy stalkowałam knajpę w necie,żekarta veg deli to chwyt reklamowy i próbują mi wcisnąć śmieszne banały opisane kwiecistym językiem tak, żeby wyglądało na ą ę kuchnię molekularną dla buców. wszystko brzmiało bardzo ciekawie i ekskluzywnie, ale myślałam sobie,żepewnie niczego specjalnego nie wyczarują. veg deli, sorry. pomyliłam się.
my tym razem nie skorzystaliśmy z oferty lunchowej, a wybraliśmy się na kolację. w ramach przystawki wzięliśmy buraczane różowiutkie spring rollsy z tahinowym sosem - ja jestem wielką fanką rollsów, a już tym bardziej w ciekawszych odsłonach. sos był minimalnie za słony, ale w gruncie rzeczy bardzo smaczny i wszystko się zgrało. no nieźle, myślimy sobie, zaczyna się dobrze. a potem...
a potem ja wzięłam sobie pierogi i moje życie nie będzie już takie samo. niech mi rękę utną, jeśli to nie były najlepsze ruskie od naprawdę bardzo bardzo dawna, jeśli nie w ogóle. cudownie przypieczone ciasto, farsz aromatyczny z kawałkami cebuli, wszystko posypane parmezanem i ułożone na warzywach. damn baby. zrobiło mi to dobrze. nie wiedziałam,żemogę tak pokochać pierogi, a jednak.
marcin z kolei wziął sobie domowe ravioli z serowym sosem i paskami z warzyw i usłyszałam tylko "boże, ten sos", a potem ja sama powtórzyłam za nim "boże, ten sos". bo faktycznie - boże, ten sos i boże, to ravioli.
veg deli dba o swoich gości, więc porcje były ogromniaste i nie zmieściliśmy już deseru. a szkoda, bo na sąsiednim stoliku wyglądały przepięknie. do picia wzięliśmy chai i napój imbirowy. wszystko smaczne i ładnie podane.
jedyną wadą jest to,żewszystko - poza daniami głównymi - jest dość drogie. kolacja za 30 zł jest zajebista i myślisz sobie,żewłaśnie znalazłeś drugi dom, a potem dopłacasz dodatkowe 40 zł za herbatę i deser. to moja jedyna uwaga.
obsługa oczywiście na wielkim plusie. polecam serdecznie. sama wrócę na te słynne lunche. pani szepnęła nam na ucho,żenajlepsze są wtedy, kiedy veg deli serwuje tajskie zupy. no to czekam 😉