smaczna ucieczka od jesiennego chłodu. pierwsze wrażenie po wejściu bardzo pozytywne. nienachalny wystrój, ciepłe kolory, świeczki na stołach i parapetach, tak akurat na pierwszy śnieżny dzień jesieni. śnieg co prawda szybko topniał, ale wcale miło na zewnątrz nie było... w tle słychać spokojną, stonowaną muzykę (jedna ze stacji radiowych, o ile dobrze rozpoznałem). zasiedliśmy przy jednym z większych stołów i bardzo ładne menu napisane w kilku językach (ważne, jak się idzie z gośćmi zagranicznymi) szybko znalazło się na naszym stole. wybrałem krem z dyni z kozim serem i filet z łososia na szpinaku z suszonymi pomidorami i sosem limetkowym z dodatkiem w postaci zapiekanych ziemniaków. w karcie widnieje łosoś grillowany, miałem jednak ochotę na łososia z wody, spytałem więc kelnera o taką możliwość, ten zaś po konsultacji z kuchnią powiedział, że mój łosoś może zostać przyrządzony na parze.
pierwsze dania szybko trafiły na stół, mój krem z dyni był dobrze doprawiony, nie mdły, ale i nie za słodki – dokładnie taki jak być powinien. ciekawym dodatkiem wizualnym i smakowym była puszysta śmietanka na wierzchu posypana łuskanymi pestkami słonecznika. szukałem koziego sera, ale ten ujawnił się dopiero po pierwszych ruchach łyżką - był ułożony na dnie, roztapiał się więc i stopniowo mieszał z kremem, powoli uwalniając swój ostrawy smak. łosoś na parze był świetny, a jego smak, mocno podkreślony szpinakiem i suszonymi pomidorami został lekko "złamany" kwaskowatym sosem limetkowym – połączenie smaków przynajmniej jak dla mnie dotychczas nieznane, ale niewątpliwie warte poznania. na początku miałem wątpliwości, czy porcja aby nie za mała będzie dla mnie, ale chyba uległem jakiemuś złudzeniu optycznemu :). miałem nadzieję, że zamówiony deser nie będzie duży. „owocowy sen” jednak okazał się całkiem sporym pucharkiem z lodami waniliowymi oraz ciepłymi konfiturami z kawałkami truskawek i wiśni zwieńczonym bitą śmietaną. w sumie zdecydowałem się na ten deser przez to, że konfitury miały być ciepłe (i były), bo jedzenie samych lodów tuż przed wyjściem na tak "piękną" pogodę byłoby nieco dziwne. moi goście bardzo pozytywnie wyrażali się o poleconych im daniach kuchni polskiej - golonce na kapuście, żurku i kaczce. nie mogę subiektywnie się o nich wypowiedzieć, ale może kiedyś wrócę, żeby spróbować. moich gości bardzo cieszyło to, że polską kuchnię mogli połączyć ze sprzedawanym na karafki winem ze swoich rodzinnych stron (północna hiszpania).
obsługa była sprawna, elastyczna przy zamówieniach, dobrze posługująca się językiem angielskim, co zwolniło mnie z obowiązku tłumaczenia, poza tym zawsze pojawiała się wtedy kiedy jej potrzebowaliśmy.
ogólne wrażenie bardzo pozytywne. ceny dość przyzwoite, jak na lokalizację 100m od wrocławskiego rynku, bo zupa, rybne danie główne, deser i kawa to niecałe 70 zł zapłacone za smaczny i syty obiad, a właściwie kolację.
miejsce godne polecenia, szczególnie na chłodne jesienne i zimowe wieczory.