"derecho de admision..." to taki zwyczaj w wielu hiszpańskich lokalach. pozwala właścicielowi odmówić wpuszczenia do lokalu bez podania przyczyny.
dużo dobrego słyszałem o lokalu, postanowiliśmy go więc odwiedzić w ramach zwiedzania prawobrzeżnej części stolicy. była niedziela długiego majowego weekendu ok. 17h00. już po obiedzie, a jeszcze długo przed kolacją.
wchodzimy... pusto... za ladą pan i pani, pan nie podnoszą nawet wzroku kiedy wchodzimy, pani odpowiada na nasze 'dzień dobry'. wchodzimy na salę - na jednym stoliku 'rezerwacja', reszta wolna. mówię do mej towarzyszki na głos 'no to wybieraj!', wybieramy... siadamy przy stoliku z 4 krzesłami. zaraz pojawia się pani, kładzie nam menu na stole i mówi:
- zapraszam do stolika dwuosobowego
kto mnie zna to wie, że ani niski ani szczupły to ja nie jestem, poza tym wielkość stolika dwuosobowego pozwalałaby postawić na nim max 2 talerze i napoje, a my spragnieni iberyjskiej uczty szykowaliśmy się na więcej...
- dlaczego? przecież nie ma gości poza nami. - pytamy
- ale może przyjdą - usłyszeliśmy...
...dą ...dą ...dą - powtórzyło echo po pustej sali
- no ale jesteśmy duzi i wygodniej nam będzie tutaj
- ..... - pani nie wiedziała co powiedzieć
- ale my nie chcemy - przyszedł czas na moją asertywność
pani skapitulowała i zaczęła zbierać dwa pozostałe nakrycia, nawet próbowała nas jakoś przepraszać, ale w taki sposób jakby wcale tego nie chciała. próbowała nam później coś powiedzieć, ale odpowiedziałem że nie wiem jeszcze czy zostaniemy u nich. po krótkim przejrzeniu karty skalkulowałem, że mamy zostawić 200-220pln panu, który nawet na nas nie spojrzał, ani nie zwrócił uwagi na rozmowę z nami i jego pracownicą... no cóż - opuściliśmy lokal przy wyjściu życząc obojgu tłumów gości w to niedzielne popołudnie.
przy takim podejściu do klienta - wiem, że tam nie wrócę. ale z drugiej strony - wdzięczny jestem milczącemu managerowi/właścicielowi , bo dzięki niemu odkryliśmy całkiem niedaleko lokal ze świetną kuchnią.
jak się okazuje "derecho de admision" może być wyrażone również pośrednio. i to nie że ja jestem 'klient kłótliwy', ale jeżeli od wejścia właściciel lokalu nie chce, żebym czuł się wygodnie i dobrze w jego lokalu, na mnie nie zarobi (a sądząc po cenach w karcie - marże w tym lokalu nie należą do niskich).