niemal codziennie mijałam house of cheese, który w lecie kusi przyjemnym, romantycznym ogródkiem, a w zimę delikatesami wołającymi z półek w środku. w związku z tym zakomenderowałam wymarsz w ciepłe letnie po południe. usiedliśmy w moim wyjęczanym ogródku i rzeczywiśćie jest tam niezwykle miło, ale mam wrażenie, że stoliki są trochę zbyt blisko siebie, co może być dla niektórych mało komfortowe. nie mniej jednak przytulnie i romantycznie jest.
menu na zomato jest z lekka nieaktulane, przeglądając je napaliłam się na chilli burgera, którego niestety nie było już w karcie. w związku z tym poprosiłam o burgera szarpana wołowina, a mój towarzysz o klasyka the house of cheese. poprzedziliśmy to deską serów szwajcarskich: emmentaler, alpejski kwiat, gruyer i diavolo. niesamowie dla mnie odkrycie - sery w sumie są spoko. nigdy nie należałam do ich fanów, nie cierpiałam serów śmierdzących, z dziurami, twardych, więc obracałam się głównie w towarzystwie salami, morskiego i edamskiego, ale w house of cheese wszystko wyglądało tak smacznie, że chciało się próbować. a po spróbowaniu - klep klep po brzusiu - dobre! :) poza tym nie wpadłabym na to, żeby żółty ser jeść z miodem...da się i na dokładkę niesamowicie podbija smak. mniam.
burger trochę mnie rozczarował, porcja solidna, ale środek bez fajerwerków, duszona wołowina z cebulką była miękka i aromatyczna, ale w całości brakowało mi jakiegoś wyraźnego akcentu, np. jalapeno. nie mniej jednak - nie hejtuję - danie było starannie przygotowane, najwyraźniej to nie do końca mój smak. drugi burger był soczysty, ze świeżymi warzywami, a z reguły żarłoczny towarzysz mój powiedział, że się nim zapchał odpowiednio, więc porcja jak dla faceta w sam raz :)
co do obsługi - nie mam zastrzeżeń, bardzo miłe, uśmiechnięte panie. ceny nie najniższe, ale raz na jakiś czas pozwolić sobie wręcz trzeba :)
wizyta zatem jak najbardziej na plus,miejscegodne polecenia :)