knajpa przeniosła się na kamionek (grochowska 344, przy skrzyżowaniu z mińską, w miejsce, gdzie wcześniej funkcjonowały boretti a potem che figata). menu w porównaniu do tego widocznego na zomato mocno się zmieniło, ale nie zrobiłem zdjęć, bo po pierwsze nie wiedziałem, a po drugie poszedłem tam na lunch.środa
– zupa krem z marchwi i pomarańczy
– pastitsio z grillowaną sałatą rzymską+ woda, a wszystko w standardowej cenie 24 plnfajnie, że dają wodę, ale przy takim upale jak dzisiaj (30c) przydałoby się, żeby w szklankach był lód, albo chociaż woda zimna, a nie w temperaturze pokojowej. zupa krem smakowo całkiem fajna, słodko-kwaśna, czuć z czego zrobiona i jesst to smak czysty, nie zmieniony przyprawami. podana z młodymi liścmi buraka i chipsem (chyba) z marchwii. gęsta jak na zupę, ale mi to zupełnie nie przeszkadza, chociaż porcja mikra.na drugie pastitsio, czyli grecka wersja lasagne'i. podane na desce z ikei, na którejj leżał silikonowany papier z gazetopodobnym nadrukiem. estetyka a'la prl, jakoś nie pasuje mi podawanie dania, które wiadomo, że będzie krojone na papierze. w sumie to podanie na gazecie tylko przy burgerach nie budzi we mnie wstrętu. samo pastitsio to niewielki kawałek zsuszonych makaronów z niewielkim dodatkiem zsuszonego niedoprawionego mięsa. rozumiem, że dania lunchowe to nie jest wysokich lotów sztuka kulinarna (chociaż w munja są naprawdę smacznei dość "fikuśne"), ale naprawdę zawiodłem się na tym daniu. lasagne kupowana na stoku we włoskich alpach bije na głowę tę w tavernie. sucho i bez smaku. no ok, trochę smaku było, słodkiego, za sprawą cynamonu. pastitsio serwowane było z grillowaną sałatą rzymską, w której wyraźnie czuć było, że pleśń ją zaczyna dopadać (czyżby sposób na utylizację warzywa, które nie nadaje się już do sałat?) do tego sałata lub rukola lub liście buraka z przybrania były niedomyte. piasek/ziemia to nie jest to co tygryski lubią najbardziej. sosik do tego serwowany był bardzo fajny. ciężko powiedzieć co to było, ale był kwaskowaty, dzięki czemu pozwalał "nawilżyć" suchość pastitsio i przełamać jego słodycz.zajęte było 4-5 stolików, ale obsługa mocno niemrawa. nie ułatwia obsługi fakt, że piec, który został po wcześniej urzędujących w tym lokalu włochach został po prostu zaklejony greckimi plakatami (i zza baru nie widać połowy sali). aranżacja lokalu na plus, do gustu przypadły mi zwłaszcza zdjęcia autentycznej, niepocztówkowej greckiej rzeczywistości w postaci tryptyków wprawionych w stare okna.reasumując: z wyglądu fajnie, menu zachęca, obsługa słaba, jedzenie raz dobre (zupa), raz dno (drugie), do tego mało. z lunchu wyszedłem głodny. raczej nie powtórzę.