szału nie ma. wybieraliśmy się tam z dziewczyną od dłuższego czasu, akurat trafił się grupon więc poszliśmy przetestować nowe smaki.
od początku: jest ładnie, świeżo, czysto. nie byłem nigdy w bułgarii, więc ciężko mi stwierdzić, czy ich folklor ogranicza się jedynie do charakterystycznych obrusików na blatach i nowoczesnych foteli przy nich. może kiedyś będzie mi dane się o tym przekonać osobiście...póki co śmiem jednak wątpić.
przychodzi kelnerka i podaje menu...2 menu. w jednym napoje, w drugim dania, w żadnym wzmianki o winach (a bułgarzy podobno coś tam sobie charakterystycznego pędzą). kelnerka zapytana o kartę win powiedziała, że może polecić wino domowe - wzięliśmy białe (14 zł za 350 ml). okazało się, że wzmianka o cenie wina znajduje się na stoliku. na naszym nie, ale na kilku losowo wybranych, na naszym reklamowano jakiś orzeźwiający napój, a na jeszcze innych rakiję) o sophii czy innych typowo bułgarskich winach słowo nie padło, a przecież w bułgarskiejrestauracjito powinna być podstawa! (może i mają gdzieś pod lada, ale nas nikt o tym nie poinformował).
pierwsze danie: zupa fasolowa & zupa z soczewicy. ja wybrałem fasolową i wygrałem. pikantna, ciekawa w smaku, gęsta i smaczna. partnerka wybrała zupę z soczewicy i sprawiała wrażenie uboższej wersji mojej, tej bym nie polecił. (cenowo 9 zł za niewielki talerz, cóż. za moją jeszcze jeszcze, ale za tę zupę partnerki bym tyle nie dał).
drugie dania, oba jednogarnkowe: partnerka zapiekany ser sirene z warzywami, ja zamówiłem gjuwecze meso (w praktyce to samo co partnerka, ale do mnie dorzucili trochę mięsa). wygląda ładnie, smakuje ciekawie, jednak podana w menu gramatura 500 musiała być podana po uwzględnieniu wagi naczynia w którym było podawane. w praktyce, (uwzględniając ceny z menu) do tej pory wydane 33 złote za 2-daniowy obiad, a byłem nienajedzony, co zwykle się nie zdarza. partnerka na swoje danie nie narzekała, ale też zachwytów nad nim nie było.
mając jeszcze gruponowy zapas i głód na nowe, bułgarskie smaki naiwnie zamówiłem kebabcze, sądząc, że może w mieście kebabów jest smak, który jeszcze mnie zaskoczy. zaskoczył, tylko raz jadłem równie niesmaczny... dodatkowo zamawiając to bez dodatków dostaje się dwa paluszki z mięsa mielonego, do którego nie podają sosu jogurtowego dla zabicia smaku (a były na tyle niedobre, że by się przydały).
na skarcenie zasługuje również pieczone pieczywo ich własnego wypieku, które w praktyce jest przepołowioną kromką zwykłego pieczywa, tyle że z domowego wypiekacza. partnerka odmówiła współkonsumpcji swojego mielonego palucha gdzieś w połowie. nie z przesytu, po prostu był tak niesmaczny, że skapitulowała. wyobraźcie sobie ile pracy trzeba włożyć w to, żeby shish kebab się nie udał...
na deser bakława, chyba najjaśniejszy punkt tej wycieczki. mnie smakowała, partnerka mówi, że jadła lepszą. cena 12 zł za porcję wydaje mi się jednak lekko przesadzona, 10 to górna granica.
obsługa: dziewczyny miłe, uśmiechnięte, nie mam im nic do zarzucenia i nic, za co mógłbym wyróżnić.
podsumowując ten przydługi wywód - spodziewałem się czegoś więcej, za nieco mniej.