o l'arcu słyszałam od dłuższego czasu jako o miejscu, w którym zjemy najświeższe i najlepiej przyrządzone owoce morza. jakoś ciężko było mi się tu wybrać, aż w końcu ku wielkiemu zaskoczeniu, dzięki natalia gromulska dotarłam tu w ramach wskrzeszenia foodie meetupu, mimo zamknięcia się polskiej filii zomato. jak miło było znowu spotkać się w gronie jedzeniowych freaków i nad inspirującym jedzeniem porozmawiać o tym co najbardziej lubimy!
jeszcze raz wielkie dzięki 🙂
lokal wyglądający z zewnątrz na nieco onieśmielająco elegancki, po wejściu zyskuje na przytulności. może i są białe obrusy, ale nie jest to przytłaczające, klimat jest raczej kameralny i przytulny. siadamy przy wielkim akwarium z morskimi stworami i przez kilka godzin możemy obserwować ich fascynujące relacje i walki. na szczęście żadnego z nich tego dnia nie jemy, nie są też wyławiane dla innych gości (uff, bo zdążyliśmy poczuć do nich sympatię).
wieczór zaczyna się dość długim oczekiwaniem na pierwszą przystawkę, ale kiedy już dociera robi na nas spore wrażenie. mamy możliwość spróbowania kilku rodzajów ostryg z różnych zakątków świata. niektóre smakują oceanem, inne jak delikatna biała ryba, inny jest poziom słodyczy czy natężenia smaku. dla mnie to trochę jak wizyta w muzeum, eksperyment, wyostrza i trenuje zmysł smaku.
kolejne danie - zupa z homara to podobnie interesujące doświadczenie. to umami w pigułce, bogate w masło/śmietanę, słodycz, posmak grzybów i werther's original w jednym. tak dziwny smak, że chce się go próbować i próbować, odkrywać coraz to bardziej zaskakujące aromaty.
następne dania idą bardziej w klasykę. pojawiają się przegrzebki smażone na maśle, z musem z topinamburu i emulsją pomarańczową. małże rozpływają się w ustach, są aksamitne, tak samo jak mus i emulsja, wszystko łączy się w idealną całość. to już smak, który podpasuje raczej każdemu.
tak samo jak mule w sosie z wina, chilli, natką pietruszki, czosnkiem i cebulą. lekko pikantne, z esencjonalnym sosem, który bezpardonowo postanawiam wypić z garnuszka. w bardzo podobnych smakach podane są na skwierczącym talerzu krewetki, kalmary, mule i ośmiornica. wszystkie mają idealną konsystencję, ośmiornica jest genialna.
na koniec pojawia się deser, który także zaskakuje pozytywnie. sernik z białą czekoladą ma niewątpliwie duży udział tego drugiego, jest raczej zbity, wilgotny i taki esencjonalny. mi taka wersja bardzo zasmakowała.
kolacja potwierdziła opinię, że l' arc zna się na owocach morza i potrafi je perfekcyjnie przyrządzić. kiedy przypomnę sobie, że nie aż tak dawno temu nie przepadałam za morskimi żyjątkami w wersji kulinarnej to aż sama w to nie wierzę. tu chyba każdy mógłby odczarować takie przekonania. zabrakło mi nieco większej narracji na temat tego co jemy, choć pan kelner był niewątpliwie profesjonalny i miły. bardzo chętnie tu wrócę!