dobre złego początki... do sheeshy wybrałem się z chejną, która miała akurat kupon do wykorzystania w lokalu. pomysł wpierw mnie urzekł - w postkomunistycznym pawilonie tak miło urządzony lokal! w dodatku okazało się, że w dzień naszej wizyty obowiązywała promocja - dwa drinki w cenie jednego, z której rzecz jasna skorzystaliśmy.
obsługa sprawnie się nami zajęła, ale tutaj pierwszy zgrzyt - chcieliśmy poprosić o sałatkę bez pomidorów, ale kelner przyznał, że się nie da, bo ta leży już wcześniej przygotowana w lodówce... strzał w stopę, niepotrzebny całkiem, bo po pierwsze w sałatce pomidora były całe 4 ćwiartki na krzyż, a po drugie, czy jak się robi sałatkę z zieleniny i pomidora, to naprawdę trzeba ją szykować na zaś?
w sheeshy menu jest bardzo zmienne i codziennie mamy kilka opcji do wybory. my zdecydowaliśmy się na wspomnianą wyżej sałatkę z halloumi (22 złote), crostini z łososiem, tagliatelle z kurczakiem i grillowany ser koryciński z żurawiną (wszystko po 15 złotych). do tego zafundowaliśmy sobie martini i mai-tai. i by pochwalić coś na początku, drink naprawdę był świetny i idealnie kwaskowy! niestety, dalej było tylko gorzej i gorzej...
po pierwsze, chociaż podział na przystawkę i dania główne zdawał się oczywisty, wszystko wjechało na raz. skutek wiadomy, połowa posiłku nieźle wystygła, nim do niej dotarliśmy. najmniej uwag mam chyba do crostini z łososiem - byłoby całkiem niezłe, chociaż za mocno przyprawione (zabity smak ryby), ale co ich podkusiło, by to posypać je jakimś marketowym serem żółtym? grillowany ser z żurawiną również był zjadliwy, mimo przesłodzenia konfitury z tej ostatniej, ale obok korycińskiego to on nie leżał. może sposób przyrządzenia całkiem usunął jego smakowe walory. dla odmiany, halloumi z sałatki z której nie dało się usunąć pomidorów było smaczne, lecz jego otoczenie już totalnie nie. nudna mieszanka liści dosłownie utopiona w dyskontowym balsamico i parę pomidorków, które zamiast ser uzupełnić, zachęciły raczej do jego wygrzebania i zostawienia reszty. mało zaszczytne czwartemiejscerankingu przypada tagliatelle z kurczakiem. smakowało dosłownie niczym, jak studencka mieszanka resztek z lodówki z całego tygodnia. dodano chyba tylko oliwę, na której tego kurczaka usmażono z pomidorami (przewaga skórek) i ścinkami z cukinii, które zostały pewnie po trzech wcześniejszych dniach. tak oto mści się brak kompostownika...
krótko mówiąc, odniosłem wrażenie, że klubokawiarnia sheesha po wyrobieniu opinii postanowiła odcinać kupony. mam nadzieję, że jednak nie wpadnie w trend robienia wszystkiego coraz drożej i gorzej, bo to skarb mieć porządny lokal "na dzielni" i nie musieć się fatygować do centrum, by smacznie zjeść i posiedzieć w miłej atmosferze.