casablanca day&night mieści sięnarelatywnie nowym osiedlu, które deweloper wyrwał z działek przy polu mokotowskim. ponieważ, wbrew temu co mogłoby wynikać po spojrzeniunamapę, właściwie wszędzie stąd daleko, naturalnym jest, żenaterenie osiedla wyrasta gastronomia - nastawiona głównienamieszkańców. ale biorąc pod uwagę, że casablanca brała udział w restaurant week, a my trafiliśmy tam z voucherem otrzymanymnaurodzinach zomato, można łatwo domyślić się, że właściciele tej restauracji i baru chcieliby, aby była ona czymś więcej niż tylko osiedlowym lokalem. i słusznie.
do casablanki trafiliśmy w majówkowe popołudnie, co miało i zalety, i wady. z zalet - było dość luźno i spokojnie - oprócz nas zajęty był tylko jeden stolik, a później - zamiennie - drugi, nie licząc pani, która wróciła do restauracji w poszukiwaniu zaginionych okularów oraz kuriera uber eats, który przybył w poszukiwaniu nieistniejącego zamówienia. a tak - mieliśmy lokal praktycznie dla siebie. z minusów - majówka skróciła menu, w szczególności przystawkowe oraz listę dań głównych. w ogóle samo menu też uległo pewnym modyfikacjom i różniło się od tego, które przed wizytą oglądaliśmynazomato. trochę więc się stropiliśmy zmniejszoną (acz nie do zera) liczbą pozycji wegańskich - per se była to właściwie tylko jedna pozycja, przystawkowy hummus z dodatkami, a i ta właściwie nie do końca była tym, czego się spodziewaliśmy, gdyż do baba ganoush... dodają tu jogurtu. pierwszy raz zetknąłem się z taką wariacjąnatemat pasty z pieczonego bakłażana, ale szczęśliwie hummus, oliwki i pitę udało się zamówić bez niej. fakt, że przy lekkiej konsternacji ze strony obsługującej nas kelnerki, której trzeba było trochę podpowiedzieć (oczekiwałbym, że będzie raczej odwrotnie).
poza tym zdecydowaliśmy sięnapizze - także "adaptowane" spoza karty i bez sera. ja postawiłemnakreatywność kuchni i powiedziałem, żeby mnie po prostu zaskoczono. w rezultacie dostałem placek z sosem pomidorowym, pomidorkami koktajlowymi, czosnkiem, pieczarkami i szparagami. w smaku całkiem ok, aczkolwiek odrobina więcej soli by nie zaszkodziła (w solniczcenastole też niestety były już tylko smutne resztki). ciasto było poprawne, cienkie, ale niestety trochę gumowate. ogólnienaplus, ale trochę więcej wyrazu by nie zaszkodziło. do tego jeszcze całkiem niezła sałatka z grzankami (i bez standardowo przewidzianego w niej jajka).
na duży plus należy zaliczyć obecność i sensowną selekcję piw rzemieślniczych - z browarów trzech kumpli i alebrowar. piw jest do wyboru raptem kilka, ale ze wszystkich głównych stylowych kategorii - od lekkiego pilsa (dla "masowego" piwosza) przez pszeniczne, ipa, aż po wytrawnego stouta,naktórego się zdecydowałem.
ogólnie było to pozytywne doświadczenie kulinarne, co więcej - wyszliśmy obydwoje solidnie najedzeni, choć do kwoty przewidzianejnavoucherze moglibyśmy pewnie swobodnie jeszcze coś "domówić", ale nie bardzo byłoby gdzie zmieścić. jednak wydaje mi się, że to, co proponuje casablanca, to w tym momencie trochę zbyt mało, aby stać się miejscem o znaczeniu ponadlokalnym. trochę szkoda, ale może już wkrótce się to zmieni?