prolog:
będąc w delegacji w krakowie, po wielu godzinach pracy i podróży wyruszyłem w "kraków", by zjeść coś na (jak to modnie się nazywa) obiadokolację. wyszedłem z hotelu, z kumplem i zarazem współpracownikiem. w nieznanym nam mieście, przez wifi znaleźliśmy tą knajpę na gastronautach. mówię "najlepsze w rankingu jest sushi, ale nigdy nie jadłem". "to spróbujesz" - usłyszałem. on zna się na kuchni, więc zaufałem mu w pełni. cel obrany - idziemy.
przeszedłszy przez rynek wkroczyliśmy na ulicę szczepańską, gdzie w oddali widniał szyld "youmiko". delikatnie zdezorientowani weszliśmy w bramę. potem długim kamienniczanym korytarzem do podwórka. na wprost nas "youmiko". dookoła - wnętrza iście "alternatywne". knajpa na max 6-7 osób z gibającymi się dwoma stolikami przed wejściem. w lokalu dwie blondynki, dokładnie weryfikujące nowo-przybyłych. we wnętrzu pusto. jedynie brodaty, młody właściciel czytał gazetę. po wejściu do enigmatycznego miejsca, na rzucone bezmyślnie "ale mało ludzi" usłyszeliśmy "to nie jest najpopularniejsza kuchnia w tym mieście". racja. zostajemy.
recenzja:
zaczęliśmy od alkoholu. wybór mają bardzo szeroki, choć dokonuje się go w dość nietypowy sposób (jak? dowiecie się na miejscu :)). wybraliśmy wino śliwkowe ze śliwkami wewnątrz. ciekawa i smaczna sprawa. przy otwarciu butelki wyjawiłem mu swój mały sekret - nigdy nie jadłem sushi. "to ja stawiam" - zadeklarował się kolega.
zamówienie było dość proste. marcin zamówił coś, czego nazwy nie pamiętam. ja poprosiłem o niespodziankę. "jestem pierwszy raz, wie pan co robić :)". "oczywiście, że wiem, schłodzę wino, zapraszam do stolika".
przyszła przystawka (ryż z łososiem). zjadłem. pycha. "no to właśnie zjadłeś surową rybę!" krzyknął marcin. jak tak to ma smakować, to poproszę więcej. przyszło kolejne danie (dwa talerze). przyszło "coś" z tatarem z dorsza (dla kolegi) i "coś" z marynowaną tykwą. wow!
kolega poszedł i zamówił kolejne potrawy. przyszło łącznie z 10 talerzy z rożnymi potrawami.
byłem pewien, że coś mi nie zasmakuje. to taka "polska" niechęć do sushi. tak, wiem - kompletnie bezpodstawna.
sushi było niesamowite. nie mnie tu oceniać. z perspektywy żółtodzioba - pyszne. co więcej - z perspektywy doświadczonego wyjadacza (marcina) - pycha.
na koniec przyszedł do nasz sushi-mistrz, spytał "jak jedzonko?" i spytał "czy wasze wino pasowało do sushi?". poczęstowany przez nas winem stwierdził, że pasuje :).
uwielbiam knajpy, które, choć nie rokują, zdobywają serca nastawieniem właścicieli.
zajrzę tam jeszcze nieraz.
polecam!