thai garden odwiedziliśmy grupą zomatowiczów, bo nie ma jak spotkać się w doborowym towarzystwie i wzajemnie móc wyjadać sobie z talerzy. lokal położony w fantastycznej okolicy, do której mam ogromny sentyment - w samym sercu starego żoliborza, zajmuje może niezbyt urokliwy pawilon, ale w środku broni się całkowicie. jest zaskakująco, bo trochę klubowo, a jednocześnie orientalnie (cudne kiczowate rysunki tygrysównaścianach), a nad wszystkim króluje ogromny taras z widokiemnawarszawę.
i w tym półformalnym wnętrzu z każdą chwilą robiło się coraz bardziej oficjalnie. pani kelnerka w białej koszuli, bez cienia uśmiechu, podeszła do naszej grupy z dość dużym opóźnieniem, jak już wszyscy zaczynali się tą sytuacją niepokoić, powściągliwie potraktowała cały nasz rozgardiasz właściwy składającej zamówienie grupie znajomych.nanapoje czekaliśmy stosunkowo długo, ale akurat w tym przypadku było absolutnie warto - koktajl z ananasa i mleka kokosowego jest boski, królestwo oddam jeśli ktoś będzie mi taki serwował codziennie do śniadania. koniecznie spróbujcie, podkręcicie sobie apetytnadalsze tajskie smaki...
...kłopot w tym, że o te w thai garden może być trudno. thai rollsy z kaczką naprawdę nieszczególne i takie mało soczyste, niczym nie "naoliwione" wewnątrz. kubki smakowe stały się tym bardziej wyczulone, bo czas oczekiwanianaprzystawki wyniósł około 50 minut - no coś tu nie gra. kolejne pół godziny później wjechały dania główne, czyli w moim przypadku klasyczny pad thai w wersji wege. był smaczny, ale w żadnej mierze nie wybijający sięnatle co lepszych tajskich barów z jedzeniem serwowanym w 10 minut i za mniej niż 20 zł, jakich coraz więcej w warszawie. do bólu poprawny, bez szczypty szaleństwa charakterystycznej dla kuchni tajskiej. próbowane potrawy od współbiesiadników także takie o: phanaeng curry z wołowiną skandalicznie wręcz jednowymiarowe jaknabogactwo smaków, które powinno się łączyćnatalerzu, bo wyłącznie tępo ostre, i to nawet nie ostrością wypalającą kubki smakowe. nuda, żadnej limonki, posmaku rybnego, dziabnęłam dwa kęsy i straciłam ochotęnadalsze próbowanie. tofu z nerkowcami również dość płaskie w smaku, choć same kosteczki sojowe akurat puchate - nie jestem fanką tej formy podania, ale elzynor chwalił, to już się nie czepiam.
w ramach zakończenia wieczoru czekaliśmy - ile? zgadnijcie! dużo za długonapodanie rachunku. przykre tym bardziej, że grupy mają doliczony serwis 10%, stąd odnieśliśmy wrażenie, że skoro obsługa i tak ma już zapewniony napiwek, to nawet nie będzie udawać że się stara.
reasumując: lokal z logistycznym potencjałem, przeciętnym jedzeniem i kiepską obsługą. świetnych tajczyków i ulicznych, i tych bardziej fancy jest w warszawie za dużo, bym wracała do thai garden.