na eksplorację tajskich smaków na żoliborzu wybraliśmy się większą grupą osób o najróżniejszych gustach i preferencjach dietetycznych - od zdeklarowanych mięsożerców, po równie zdeklarowanych wegan. menu widoczne na zomato wskazywało na obecność potraw tradycyjnych i wegetariańskich, po weryfikacji telefonicznej okazało się, że większość z nich można też "zweganizować", a na miejscu - że dwie lub trzy pozycje w karcie są wegańskie "by default". poszliśmy więc z założeniem "dla każdego coś miłego". i ogólnie z pozytywnym nastawieniem. nasze doświadczenia i wrażenia były dość różnorodne, począwszy od oceny wystroju ("przaśny" vs "wow" - moje odczucia gdzieś pośrodku, jest tu dość nowocześnie, z azjatyckimi smaczkami, choć miejscami faktycznie trochę kiczowato), przez kuchnię, ale wszyscy byliśmy chyba najbardziej zgodni w tym, że najsłabszym punktem thai garden jest niestety obsługa. ale o tym zaraz.
restauracja mieści się w "merkurym" niedaleko pl. wilsona, czyli w miejscu zajmowanym niegdyś przez pub coyote. duża sala na piętrze (choć niepozorne wejście tego nie zapowiada) otwiera się na równie okazały taras. miejsca jest więc dużo. choć akurat w czwartkowy wieczór, kiedy odwiedziliśmy thai garden, gości nie było zbyt wielu. wystrój,jakwspomniałem, łączy elementy nowoczesnej restauracji z typowo azjatyckimi motywami, co absolutnie zrozumiałe. efekt jest moim zdaniem raczej niezły, choć bywałem już w azjatyckich lokalach urządzonych bardziej gustownie.
ponieważ z cvaną byliśmy pierwszymi z grupy gości, kelnerka od razu zaopatrzyła nas w karty i zaproponowała napoje, po czym... nie pojawiła się przy naszym stoliku przez długi czas, także kiedy zebrała się już cała szóstka biesiadników. początkowo radziliśmy więc sobie z dwiema sztukami menu, dopiero "przywołanie wzrokiem" poskutkowało i finalnie kart mieliśmy aż zbyt wiele. w nich bogaty wybór dań - od przystawek i dań głównych, przez desery, osobna "wkładka" z propozycjami sushi, jeszcze jedna - koktajlowa. w ofercie cała różnorodność kuchni (głównie) tajskiej - curry, pad thaie, makarony, ryżowe desery - jest co poczytać i z czego wybierać.
zdecydowałem się na smażony makaron ryżowy z warzywami i tofu - przyjemny, delikatny w smaku i w zasadzie interesujący od początku do końca, głównie za sprawą dobrze przyrządzonego tofu właśnie. natomiast na przystawkę spring rollsy ze świeżymi warzywami. rolki,jakto rolki, w takim wydaniu wymagają obfitego maczania w sosie, w przeciwnym razie nie byłby niczym szczególnym. ale jako przystawka - ok. w ciągu dość długiej (nie tylko z powodu fajnego towarzystwa, ale o tym niżej) wizyty w restauracji wysączyłem też dwa tajskie piwa - chang i singha - i szczerze, w ślepym teście pewnie bym ich nie odróżnił, takjaknie odróżniłbym ich od dowolnego "międzynarodowego lagera", czyli napoju reklamowanego jako piwo, ale od prawdziwego piwa dość odległego. czyli wody z nutą słodu i bez wyczuwalnego chmielu, sprzedawanej u nas jako żywiec/tyskie/lech/cokolwiek. mimo braku zauważalnego smaku, tajskie piwo wykazało natomiast właściwości uspokajające - pod koniec spotkania byłem dość senny, a po powrocie do domu zasnąłemjakniemowlę. generalnie jednak tutejszą kuchnię oceniam pozytywnie. spróbowałem też odrobinę ostrego dania od cvanej i było faktycznie pikantne i wyraziste, dla mnie ok. natomiast z rozmów z innymi uczestnikami kolacji wynikało, że zdania na temat zamówionych przez nich potraw są bardzo mocno podzielone.
obsługa natomiast... wspominałem już o "zaginionej" kelnerce. kiedy ostatecznie udało nam się wybrać dania, czekaliśmy na nie w nieskończoność, obserwując tylko,jakswoje talerze dostają inni, nieliczni goście. ponieważ w dniu o małym obłożeniu lokalu czekaliśmy na pierwsze przystawki 45 minut (!), aż strach pomyśleć, ile czasu muszą spędzić głodni goście w momencie, kiedy w restauracji jest komplet. gdyby nie wyborne towarzystwo i mnóstwo tematów do rozmów, chyba szlag by mnie trafił. dodam jeszcze, choć nieśmiało, że w męskiej toalecie nastąpiła awaria, której personel nie zidentyfikował samodzielnie, narażając gości na niespodziewane dodatkowe doznania. na minus - niestety - także muzyka, która z relatywnie cichych i sprzyjających konsumpcji klimatów elektroniczno-wschodnich wyeskalowała do dudniących na cały regulator remiksów popowych przebojów. gdyby klimat w restauracji sprzyjał ewolucji w stronę "klubową", byłoby to zrozumiałe, ale pod koniec wieczoru byliśmy w lokalu prawdopodobnie sami (jeśli nie liczyć kilku osób, które trudno było nam zidentyfikować jako obsługę, gości, czy może udziałowców restauracji).
podsumowując - mam bardzo mieszane uczucia. wieczór zapowiadał się super, lokal ma potencjał, ale różne czynniki, choć na pozór drobne, jednak zepsuły moje wrażenie. nie przepadam też za obowiązującym także tutaj zwyczajem automatycznego doliczania 10% do serwisu przy większej grupie gości, bo po pierwsze nie widzę uzasadnienia w postaci "karania" ludzi za to, że udali się do restauracji w liczniejszym gronie (i przy okazji dali lokalowi zarobić więcej), a po drugie - napiwek jest rodzajem oceny obsługi właśnie. a w tym wypadku bardzo długi czas oczekiwania na potrawy i nasze zgodne odczucie braku opieki ze strony kelnerki, byłyby adekwatnym uzasadnieniem, aby w tym przypadku napiwku nie zostawić. choć z definicji praktycznie zawsze to robię. szczerze mówiąc, nie jestem przekonany, czy spontanicznie wrócę do thai garden, choć restauracja znajduje się bardzo blisko mojego domu.