wyjątkowe miejsce na wyjątkową okazję - takie motto przyświecało mojej wizycie w senses. w końcu amaro było rok temu, a urodzin nie masięcodziennie, prawda? z rezerwacją na ok. miesiąc przed terminem, który miałem na oku nie było problemu. może to długi weekend, może miałem szczęście. w sumie na stolik liczyłem może tylko po cichu, a tu proszę - szykowałosięprzyjemne kulinarne doświadczenie. miejsce mnie nie zawiodło, spełniło spore wymagania. z drugą warszawską gwiazdką nawet nie będę go porównywał, bo to inny koncept, kuchnia i podejście na przykład do wine pairingu. wydatek, z jakim trzebasięliczyć w lokalach z gwiazdką michelin uważam za uzasadniony. jedzenie, atmosfera i serwis spełniły moje oczekiwania.
lokal mieścisięna piętrze, wejście stosunkowo łatwo znaleźć, można dostaćsiędo senses zarówno z biurowca, jak i ulicy. na dole spory bar, urządzone na czarno łazienki. obsługi mnóstwo, inteligentny i zabawny sommelier. generalnie w oczy rzucasiębrak nadęcia. formuła menu degustacyjnego nie przytłacza, nikt nie czujesięosaczony. gra muzyka, ludzie głośno rozmawiają, nie ma skandynawskiej, surowej ciszy. jednocześnie spora powierzchnia oraz odległość stolików od siebie pozwalają zachować intymność i komfort rozmowy bez zaglądania w talerze innych gości. to lubię, tego brakowało mi w amaro. choć to nie wina restauratora, a budynku i związanych z tym w powyższym wypadku sporych ograniczeń.
cenę za kieliszek szampana w senses w wysokości 99zł uważam za niedorzeczną, nie płaciłem tyle za bąbelki nawet 2 dwu lub trzygwiazdkowych restauracjach za granicą. po zapoznaniusięz opcjami 6 i 8-daniowego menu, wybieramy to pierwsze. zanim trafia do nas wino i pierwsze danie, dostajemy aperitif na bazie aperolu w formie zmrożonego koktajlu i kilka rodzajów całkiem sporych amuse bouche. selekcja win obejmuje nietuzinkowe wybory z całego świata. jest rioja leżakująca w beczkach 36-miesięcy, jest wermut o smaku szarlotki, włoskie lambrusco. wszystko świetnie skomponowane z jedzeniem. w karcie nie znalazłem słabych pozycji. od troci, przez przegrzebki, żeberka z wołowiny kobe gotowane przez 48 godzin, wariacja na temat ruskiego pieroga w wersji z truflami, krewetką i consome.
mam wrażenie, że czas w senses szybko leci, ale pierwsze trzy dania wjeżdżają jak dla nas na stół ciut za szybko. przydałbysiędłuższy oddech między nimi, choć gramatura porcji nie jest oczywiście tak duża. mi osobiście nigdy nie przeszkadza fakt, że kolacja degustacyjna to przygoda na kilka godzin. wolę cieszyćsiękażdą jej chwilą, choć rozumiem, że niektórzy woleliby zjeść swoje porcje na trzy widelce i czmychnąć do domu po 2 godzinach. kiedy prosimy o pauzę, nie ma z tym problemu i dostajemy chwilę oddechu przed kolejnymi daniami. te, podane równie efektownie i z przytupem, kończąsiędeserami i okazjonalną świeczką. domowe pralinki, jadalne cygaro, wariacja na temat sernika i szarlotki - poziom cukru sięga w nas zenitu, ale to doświadczenie warte grzechy i wyrzeczeń.
trochę mnie dziwiło, że po korespondencji mailowej z lokalem dzwoniono do mnie przed kolacją dwa razy, potwierdzając wizytę. raz bym zrozumiał, natomiast taką nadgorliwość odbieram trochę z zaskoczeniem, skoro o alergiach i aperitifie uwagi wymieniliśmy mailami już wcześniej. nie ma to jednak wpływu na ogólne zadowolenie z wizyty w senses - restauracji, którą szczerze polecam w wyjątkowym towarzystwie i na okazję. po raz kolejny przekonałemsięna własnej skórze, że kulinarnie gonimy zachód i nie mamy czegosięwstydzić przed innymi europejskimi stolicami.