pojawienie się na warszawskiej scenie gastronomicznej rozbrat 20 zelektryzowało warszawski światek gurmandzistów. za sprawą postów na fejsbuku, entuzjastycznych notek i recenzji blogerów restauracja rozbrat 20 z miejsca otrzymała stempelek „najlepszej śniadaniowni w mieście” i prawie od razu zapewniła sobie niezłą przedpołudniową frekwencję.
rzeczywiście, w ostatnią sobotę bez wcześniejszej rezerwacji nie dane by nam było zjeść tu śniadania. od 10:00 aż do wyjścia w południe wszystkie stoliki w obu salach były non stop oblężone.
lektura krótkiego menu a jeszcze bardziej podane dania upewniły nas w przekonaniu, że jeśli chodzi o śniadania to rozbrat 20 może stawać śmiało w szranki z wszystkimi znanymi nam śniadaniowniami z ulubionymi sam-ami na czele.
znajdziecie tu śniadania klasycznie podawane w formie jajecznicy, omleta i sadzonego, jak i ciekawostki w rodzaju jajka w koszulce na grzance z avocado. nas szczególnie urzekła boudin noir z kaczym jajem czyli robiona na miejscu, francuska kaszanka bez kaszy za to z kawałkami słoninki, podawana na ciepło ze smakowitym sadzonym kaczym jajkiem. jestem fanem kaszanek z całego świata więc wiem co mówię, chwaląc ten tutejszy frykas. po kaszance na stół wjechał rueben sandwich (niech was nie zmyli literówka w karcie), jakby żywcem wzięty z nowego jorku: płaty pastrami spoczywające na kiszonej kapuście pomiędzy dwiema przypieczonymi, grubymi kromkami żytniego chleba z wiórkami szwajcarskiego sera i pysznym sosem. rewelacja, choć w oryginalnej, historycznej wersji (ten sandwich ma 100lat!!) zamiast pastrami serwowana jest wołowina konserwowa. ale nic to w obliczu użytego chleba: żaden nowojorski ruben sandwich nie śnił nawet o takim pieczywie.
bo wypiekane na miejscu pieczywo to jedna z najsilniejszych stron rozbrat. jest płatne, co powoli przy śniadaniach stało się standardem ale zamówić je trzeba koniecznie! warto do tego domówić śniadaniowy twarożek z miodem, dżemem i syropem klonowym i jesteśmy w raju! nie udało nam się spróbować pasty z węgorza (zabrakło) ani domowej owsianki ale i tak wyszliśmy pełni szczęścia , rezerwując stolik na wieczór w celu przetestowania zmieniającej się ponoć co dzień karty kolacyjnej.
ku naszemu zdziwieniu wieczorem w rozbrat 20 wiało pustką. miejscejeszcze nie wylansowało się jako niezłemiejscena wieczorny wypad albo padło ofiarą zbyt mocnego lansowania go jako śniadaniowni. może jedno i drugie? może wieczorne pustki spowodowane były słabą promocją na profilu fesjbukowym (oj! tam rozbrat 20 myli się ze świętej pamięci r20) i takimi drobiazgami jak oddzielne karty na śniadania i lancze i oddzielne na kolacje. dość powiedzieć, że na początku oprócz przemiłej pani menedżer i obsługi byliśmy tylko my.
nie zniechęceni tym faktem dokonaliśmy wyboru dań z krótkiej karty wieczornej. anucha poprzestała na dwóch przystawkach (śledź w oleju lnianym i parfait z foie gras) a ja zdecydowałem się na pieczony boczek z mangalicy na przystawkę i klasyczną polędwicę wołową a la rosini. wszystkie zamówione dania były więcej niż niezłe a w przypadku śledzia mieliśmy małą dyskusję, czy lepszy jest tutejszy czy ten z l’enfaint.
pieczone przez dwie i pół godziny kawałki węgierskiej świnki podane z sosem z madeiry (wcale nie słodkim) rozpływały się w ustach. na duxelle z pieczarek (posiekane i podsmażone kawałki grzybów z szalotką ziołami odpowiednio zredukowane) spoczywało sadzone jajko. leżący na grzance, trafiony idealnie w medium rare kawał polędwicy miał wszystko co rossini mieć musi: i kawałek fois gras, i płatki trufli i szpinak . perfekcyjnie przygotowane danie jednak niczym nie zaskakiwało.
właśnie zaskoczenie (po zaskakującym śniadaniu) było tym czego nam zabrakło podczas kolacji. wszystko było naprawdę dobre i efektownie podane ale nie wyróżniające się pomysłem. może gdy przejdziemy przez kaczkę i comber jagnięcy nasza opinia się zmieni. z racji powinowactwa z butchery mięso powinno być silna stroną rozbrat 20.
tak więc na pewno będziemy tu wpadać, obserwować proces dojrzewania miejsca i kupować chleb i wino… bo oprócz świetnego pieczywa znajdziecie tu tez zacny i znany z racji koneksji rodzinnych właścicieli w kieliszkach na próżnej zestaw win na kieliszki i w butelkach. imponujący dwudziestobutelkowy wine dyspenser, konserwujący wino w otwartych butelkach to widok dość niezwykły w polskich restauracjach i zdecydowanie gwarantujący jakość wina na kieliszki.
ocena za śniadanie 5, za kolację 4 - średnia 4,5
śniadanie i kolacja 30 stycznia 2016