liczyłem na znacznie więcej. w lokalu, który reklamuje się jako serwujący kuchnię molekularną spodziewałbym się przynajmniej tego, że przez dwa dni ktoś raczy odebrać w nim telefon. strona revelo niejestłatwa w e-nawigacji, dlatego postawiłem na standardowy kontakt analogowy. jeden dzień, drugi, kolejny poranek - na żaden z 20 telefonów nikt tu jednak nie zareagował. mimo to, z braku laku, szukając miejsca eleganckiego i z niekonwencjonalnym menu zaglądam tu ze znajomymi bez zapowiedzi. na wejściu pytam obsługę o problemy z dodzwonieniem się i dzielę swoimi wątpliwościami. pan, który wita gości, brnie jednak w ślepy zaułek, mówiąc, że telefon działa, co chwilę odbiera telefon, a od rana wręcz się urywa. porównuję numer z wizytówki i dzwonię więc przy nim. a jakże, bez skutku. kończy się pokrętnymi przeprosinami.
oj, nieładnie tak kłamać na dzień dobry. telefon nie działał, a ponoć się urywał...
obsługa w sali po prawej stronie od wejściajestnierówna. podaje nam karty, ale nie informuje, że niektóre pozycje są w nich niedostępne. w ramach przystawki kozi ser chciały zamówić dwie osoby z czterech, ale trafiliśmy na ostatnią porcję. trudno, pech, przecież to się zdarza. nie ma niestety dzika ani łososia. biorę więc przegrzebki ze słodkim chutneyem z dodatkiem słodko-zagadkowym jak ananas, mango, ogórek w azocie. wcześniej jeszcze czekadełko w postaci jednego (?!) plasterka bagietki, garstki rukoli, jednego pomidorka koktajlowego. symboliczne, by nie powiedzieć niepoważne. smacznajestza to przystawka. małże św. jakuba są miękkie, odpowiednio wysmażone na klarowanym maśle, słodki sos i owoce fajnie łamią smak. czyli jednak można.
po kaczce, którą wziąłem w zastępstwie dla dzika, ręce mi niestety opadły. po gastronomicznej części łodzi nie spodziewałem się wiele, ale suche i przypalone miejscami mięso bardzo mnie rozczarowało. smaczne były kopytka, buraczki na ciepło i karmelizowane jabłko. prawdopodobnie szara reneta, bo kwaśna, dobrze się komponowała z resztą. ale mięso, choć podane w formie dwóch potężnych udek, było nie do przyjęcie. spieczone na skwarek, jakieś kawałki zwęglonej skóry. wysuszone, mało soczyste, pływające w tłuszczu. dużo i drogo tutaj nie znaczyło dobrze nawet trochę. dwa razy musiałem też upominać się o czerwone wino, podczas gdy kelner i kelnerka z uporem maniaka przynosili mi białe. szkoda też, że w karcie win nie ma na kieliszki nic lepszego niż przeciętne trunki po 9 zł.
detali, jak poplamione menu, głośne komentarze kelnerów rzucane do siebie, a zamiast muzyki - odgłosy włączanego i wyłączanego windowsa nie będę się przez grzeczność czepiał. miejsce ma potencjał, wnętrzejestnaprawdę przyjemne, ale przy bliższej i bardziej szczegółowej ocenie, wykłada się i to dość spektakularnie.