nieduży lokal z niewielką antresolą. dużo zdjęć, a raczej plakatów o tematyce corrida/flamenco, wisząca szynka, półeczka z winami – no prawie jak w hiszpanii, ale to trochę tak jakby urządzić polski lokal za granicą wieszając plakaty „śląska”, „mazowsza”, wyeksponować kabanosy, ziemniaki i różne wódki.
wybieramy wina i decydujemysięna 'tapeo' czyli zajadanie przekąsek (z hiszp. tapa) i zapijanie ich różnymi napojami. kelner udziela nam fachowych informacji, wybieramy wino i czekamy... wpadka nr 1 – wino przez nas wybrane jest rok młodsze niż w karcie napisano – albo zmieniamy kartę, albo podajemy wino z danego rocznika (butelka nie kosztuje przecież 30 zł, a około 100 zł).
na początek dostajemy szynkę bellota i szynkę serrano, chorizo i jeszcze jakąś wędlinę, 3 różne sery dojrzewające i ser kozi na ciepło z konfiturą pigwową. pan kelner fachowo objaśnia nam co jest na talerzach, ale mam wrażenie, że pomylił szynki i potem zręcznie z tego wybrnął. sery... tak szybko i chaotycznie opowiedział o nich, że gdyby nie kilka lat w hiszpanii spędzone, to sam nie wiedziałbym który jest który. no i jest miło... zaraz dostajemy talerzyk z pastami – rybną, z bakłażana i jakąś jeszcze (nie pomnę). a do tego 'tapasy' z anchoa i boquerones (musiałemsięmocno powstrzymywać, żeby nie spytać jaka jest między nimi różnica... dla tych co nie wiedzą, to jedno i drugie to sardela czyli engraulis encrasicolous, a podano nam po prostu nazwę hiszpańską i francuską). o angulas, które były na pomidorkach – ani słowa... z przystawek ciepłych – tortilla con jamon (omlet z szynką), omlet ładny, wyrośnięty, lekko przyrumieniony. ostatnia z przystawek to pulpo a la gallega (ośmiornica po galisyjsku) i niespodzianka – pan kelner fachowym tonem zapewnia nas, że w taki właśnie sposób podawane jest tradycyjnie to danie – na talerzu, plasterki ziemniaka, i na nich plasterki ośmiornicy w oliwie i obsypane przyprawami, całość na ciepło. no dobra, opanowałem się, ale ilekroć jadałem to danie w hiszpanii (w galicji też, ale nie tylko) – nie ma w nim ziemniaków! no i podawane jest na drewnianej deseczce, a nie na talerzu... opcja z ziemniakami nazywasiępo prostu nieco inaczej. wiem, żesięczepiam, ale jak profesjonalizm to 100%, żadnych zamienników. komu było mało – zamówił jeszcze fabadę (bardzo podobna do fasolki po bretońsku potrawa z asturii), ładnie podana i smaczna. na deser bardzo słodka gruszka na ciepło.
jedzenie dobre, bo hiszpańskie :) obsługa – jeżeli już chce błysnąć wiedzą, to niechsięliczy z tym, że wśród gości może siedzieć ktoś kto wie dużo o hiszpańskim jedzeniu – powinnisięwięc doszkolić troszkę i jak już tłumaczą, to powinni robić to tak, żeby wszyscy przy stole zrozumieli. jeżeli wino nie zgadzasięz rocznikiem w karcie to albo mówi się, że nie ma tego rocznika, jest inny droższy/tańszy i proponujesięgo w innej cenie, albo mówi się, że w ogóle nie ma tego wina i proponuje inne, ale milczenie i liczenie na brak spostrzegawczości klienta jest delikatnie mówiąc – nie w porządku. i tylko za te "ściemy" winno-rybno-owocomorskie z ciężkim sercem obsłudze odejmuję 2 gwiazdki...
generalnie – miejsce dla kogoś kto chce poznać trochę kuchnię hiszpańską – niezłe, obsługa miła i fachowa, choć z brakami merytorycznymi. cena jak z centrum madrytu (ok 30e/os. za "menu przystawkowe" i napoje...) tu duży minus lokalu.