pierwszy raz muszę to przyznać - to pewnie nie jest do końca obiektywna recenzja. bo jak ma być obiektywny kociarz w kociej kawiarni? pierwszy raz w podobnym lokalu byłem w budapeszcie i urzekł mnie z miejsca. bardzo mi takiego lokalu w warszawie brakowało, na szczęście po brawurowej kampanii crowfundingowej (chapeau bas dla właścicielki za wytrwałość!) miau cafe wreszcie otworzyło swoje podwoje. pomysł, by w otoczeniu kociaków posiedzieć przy kawie i ciastku brzmi jak weekendowy ideał, więc bez zastanowienia uderzyliśmy z chjeną na drugi koniec miasta. jak więc wypada lokal, gdy już odsuniemy kocie pyszczki od pianki na kawie i kocie nosy z talerzy?
przede wszystkim jest tu bardzo ładnie. całość urządzono ciepło, domowo, ale ze smakiem, aż miło patrzeć na pięknie odrestaurowane, klimatyczne meble i świetnie dobrane kolory. lokal dostosowano do kocich potrzeb, więc wszędzie są ich półki i poduszki. dodatkowo, jak to często dzisiaj bywa, ktoś podarował miau całą zawartość domowej biblioteki, więc jest też co poczytać i pooglądać, gdy czekamy na spóźnialskiego towarzysza.
kawiarnia kawą jednak stoi i w to również zainwestowano w miau. ceny dość wysokie (12 pln za latte), alekawajest naprawdę bardzo smaczna. na razie poza nią menu jest raczej skromne - trochę ciast i vienoisserie, nie ma jeszcze zestawów śniadaniowych, można jednak kupić kubki i filiżanki. serdeczna obsługa nabiera jeszcze wprawy, ale i tak jak na otwarty chwilę temu i od razu oblężony lokal radzi sobie dobrze. nie wątpię więc, że miau będzie rosło w dobrym kierunku!