czy nigdy nie rozmyślaliście o jedzeniu w sposób zwariowany, a nawet szaleńczy?!? jeśli szukaliście pewnej odskoczni od obowiązujących trendów gastronomicznych, brakowało wam połączeń dwóch różnych produktów w daniu, które razem tworzą doskonałą spójną całość, a przy okazji są czymś zupełnie innym niż to co serwowane jest prawie wszędzie to od razu zakochacie się w miejscu do którego was dziś zabieram. kilkanaście ulic dalej od ścisłego centrum warszawy, dosłownie kilka kroków od ruchliwej ulicy puławskiej, na rogu ulicy sandomierskiej z rejtana mieści się bardzo niepozorna z zewnątrz restauracja o wdzięcznej nazwie l'enfant terrible. to wyjątkowe miejsce mieliśmy okazję odwiedzić dzięki uprzejmości zomato, które zaprosiło nas na kolejną, a zarazem bardzo wyjątkową kolację. już po przekroczeniu progu restauracja wywiera na swoich gościach ogromne wrażenie - dosyć spora, otwarta kuchnia w której kucharze precyzyjnie przygotowują i wydają dania. wnętrze lokalu jest proste, surowa cegła, drewno i oświetlenie tworzą jakże wyjątkowy klimat i atmosferę tego miejsca. sala nie jest zbyt duża, zmieści raptem kilka stolików. obok lustra przy ścianie znajduję się barek z alkoholami, winami i nalewkami prawie z całego świata. obsługa jest sympatyczna i bardzo profesjonalna. podczas trwania całej kolacji interesująco opowiadała nam o serwowanych daniach i winach, a dodatkowo chętnie odpowiadała na każde zadawane przez nas pytanie. twórcą tutejszego, dosyć kontrowersyjnego menu jest michał bryś, szef kuchni, a za razem właściciel l'enfant terrible. naszą ucztę rozpoczęliśmy od degustacji wędzonego w sianie chleba, który zrobiony był na bazie siedemnastoletniego zakwasu. według mnie to najlepszy chleb jaki dotychczas jadłam w swoim życiu, a dodatek wędzonego masła podkreślił jeszcze bardziej jego wyjątkowy smak. sam szef kuchni powiedział nam, że chleby są jego pasją, a tworzenie zakwasów to złoty konik w całym jego kulinarnym talencie. później na nasz stół wjechały już dania degustacyjne, o ile można je tak nazwać, bo porcje w porównaniu do innych warszawskich restauracji nie były zbyt małe, ani zbyt duże. tego wieczoru kosztowaliśmy menu degustacyjnego, składającego się z pięciu wyjątkowych potraw i wybranego deseru (w cenie 199 zł). pierwszym daniem które mieliśmy okazję próbować był rostebef (43 zł) w połączeniu z arbuzem, lodami kukurydzianymi i chipsem z polenty. odrobina zabawy i nutka fantazji, która przełamała stereotypy i odmieniła całkowite moje wyobrażenie o surowym mięsie. absolutnie fenomenalną przystawką, która zdecydowanie tego wieczoru podbiła nie tylko moje serce była bryndza (35 zł) w połączeniu z emulsją z zielonych pomidorów z wodą pomidorową, granitą malinową i olejem szczypiorkowym. smaki które według mnie doskonale ze sobą współgrają, a dodatkowo są czymś niezwykłym i wyjątkowym choćby przez tak dobre połączenie kolorystyczne półproduktów użytych do tego dania. dzik i ziemniak (44 zł) to kolejna propozycja naszego piątkowego tastingu. dzik confit podany lodami z pieczonych ziemniaków, dodatkiem maślaków, borowików, czerwonej kapusty i czipsa ziemniaczanego był świetnie dopracowany, zarówno pod względem smakowym, jak i estetycznym. zupełnie nic więcej nie jest potrzebne do szczęścia człowieka, prócz tego smakowitego kąska dziczyzny z l'enfant. tak jak już kilkakrotnie powtarzałam na blogu, sztuką jest zaserwować w restauracji dobrą rybę, która będzie idealnie wysmażona na złoto, miała chrupiącą skórkę, a jednocześnie nie będzie sucha. dlatego tu też duże ukłony w stronę szefa kuchni i jego załogi, która serwując troć i miso (76 zł) przeszła wszelkie moje oczekiwania. ryba była perfekcyjna (chyba dawno nie jadłam w restauracji tak doskonale przygotowanej), choćby ze względu na wykorzystywane połączenia tekstur i "zabawy" smakami. dodatek sake, miso i glony wakame tworzyły z nią spójność o lekkim azjatyckim zabarwieniu, a dynia fenomenalnie podkręciła całość. ostatnim wytrawnym daniem tego wieczoru była pierś z kaczki (78 zł) podana na puree z fioletowych marchewek i czarnej porzeczki z pysznym cappelletti z wędzoną mozzarellą. kaczuszka była przygotowana metodą sous vide (długie gotowanie potraw w niskiej temperaturze), a następnie obsmażana na patelni z obydwu stron. wszystkie zaserwowane tego wieczoru dania były piękne i doskonałe, ale desery były istnym "miodem" na moje serce tzw. wisienką na torcie. wybór był ciężki, obydwie propozycje były bardzo kuszące. specjalny deser: śliwka w czekoladzie (29 zł), wspierająca kampanię na rzecz walki z rakiem piersi, zaś z drugiej klasyk w śród klasyków: szarlotka ( również 29 zł) z lodami z pieczonych jabłek, karmelem i cynamonem. dla mnie bezwzględnie pojedynek wygrała szarlotka. była domowa, czyli taka jak powinna być, a dzięki pianie z białek na wierzchu stała się jeszcze bardziej aksamitna. l'enfant terrible to pozytywny przerost treści nad dotychczasową formą. to niekończąca się bajka, pełna magii i swobodności tworzenia, którą warto przeżyć. michał bryś to malarz, który pełen pasji z głową pełną wyjątkowych pomysłów tworzy na talerzach swoje małe dzieła sztuki. dla mnie to zdecydowanie zasłużone miejsce wyróżnione dwiema kucharskimi czapkami w gault&millau, któremu życzę jeszcze większych sukcesów niż dotychczasowe.