już kilka razy słyszałem od znajomych bardzo dobre opinie na temat restauracji lavash, która została otwarta w ubiegłym roku w podwórku na przeciwko ganesh. parę razy mieliśmy chęć zjeść tam coś, ale zawsze stoliki były zajęte. tym razem wybraliśmy się nie w weekend tylko w środku tygodnia i bez problemu udało nam się znaleźć wolne miejsce.
nic dziwnego,żesą problemy z wolnymi miejscami - lokal jest niewielki i jest tam chyba 5 czy 6 stolików (chyba,żesą jakieś ukryte, których nie zauważyłem), ale to raczej zaleta, ponieważ lokal ma kameralny charakter, który nam najbardziej odpowiada. wnętrze urządzone jest ze smakiem w drewnie. ściany zdobią zdjęcia i obrazy związane z armenią.
menu jest średnio rozbudowane, ale wszystkie potrawy są w tej samej stylistyce (podobne składniki, przyrządane i podawane w różny sposób). nie ma więc na szczęście przekroju od sasa do lasa, tylko poczucie,żewszystko jest na bieżąco wykorzystywane, a przez to świeże. w karcie znajdziemy dania zarówno dla mięsożerców, jak i wegetarian, którzy wcale nie są traktowani po macoszemu, jak to zwykle bywa, tylko mają naprawdę spory wybór dań dla siebie. nie znam się na tamtejszej kuchni, ale być może, podobnie jak w gruzji kuchnia bezmięsna jest tam bardzo zakorzeniona w kulturze. na to pytanie musiałby odpowiedzieć jakiś ormianin. oprócz dań regionalnych w menu znajdziemy również ormiańskie wina, piwa i inne napoje. tym razem byliśmy samochodem, ale naspępnym razem z chęcią sprawdzę smak tamtejszego piwa.
na początek zamówiliśmy przystawkę: pomidory faszerowane serem i marynowane w occie balsamicznym (10 zł) oraz pasztet z czerwonej fasoli podany z sosem z granatów (8 zł). oba dania były bardzo smaczne, a na szczególną uwagę zasługuje sposób podania pomidorów. po prostu dzieło sztuki na talerzu.
drugie danie to adżarski chaczapuri (13 zł) i pieróg, którego nazwy niestety nie zapisałem (15 zł). adżarski chaczapuri to taka jakby łódka z ciasta, wewnątrz której na domowym regionalnym serze spoczywa jajko sadzone. to wszystko oczywiście zapieczone. pieróg z kolei, to coś w rodzaju calzone, z pastą z czerwonej fasoli i serem. moje opisy w małym nawet stopniu nie oddają tego, jak smaczne były to dania i wyjątkowe na tle pizzowo-makaronowej kultury masowej.
pomimo iż przystawki i dania główne całkowicie nas zaspokoiły, to jednak zostaliśmy namówieni do spróbowania na deser pachlawy (8 zł) i tradycyjnej herbaty parzonej w samowarze z konfiturami (7 zł). konfitury do herbaty również były nie byle jakie, tylko jedna morelowa, a druga orzechowa. nawiasem mówiąc, w restauracji można kupić różne przetwory ormiańskie, w tym także takie konfitury.
bardzo dobre wrażenie związane z pysznym jedzeniem dopełniła przesympatyczna i bardzo kompetentna obsługa. kelnerka doskonale wiedziała co jest w karcie, w jaki sposób przygotowywane są dania i jakich składników używa kucharz. niby to oczywiste, żeby obsługa znała takie rzeczy, a jednak wciąż rzadkie.
gorąco polecamy odwiedzenie lavash - ceny są naprawdę atrakcyjne, a jedzenie bardzo smaczne i różnorodne - każdy znajdzie tu coś dla siebie.