krew i wodę miałam na swojej liście gdyńskich restauracji do odwiedzenia, jako jedną z wyróżnionych przez gault&millau. lokal jest przestrzenny, ale i dość przytulny, obsługa od razu interesuje się wchodzącymi i zaprasza do stolika. udało nam się zrobić całkiem niezły przegląd menu - spróbowaliśmy muli, zupy tajskiej, skreia, halibuta i niemal wszystkich deserów. na prowadzenie zdecydowanie wysuwają się ryby, ale po kolei.
zupa tajska z krewetkami jest gęsta, aromatyczna i naprawdę pikantna, nawet mój ostrolubny chłopak lekko się zaczerwienił. w środku mamy oczywiście makaron ryżowy i sprężyste krewetki. ciężko mi ocenić mule w stylu francuskim, bo nie jest to mój ulubiony produkt, ale zostały pochwalone przez ich pożeracza. ja oczywiście pokusiłam się na halibuta grenlandzkiego, który był idealnie przygotowany, a do tego podany z niecodziennymi, ale również lubianymi przeze mnie dodatkami - sosem curry, orzeszkami i kolendrą. kopytek sezamowych nie ocenię, bo nie jem mąki, ale wyglądały na delikatne i miękkie. świetna, kremowa kompozycja z pazurem.
również skrei okazał się pyszny - jędrne mięso zestawione z maślanym risotto i delikatnym szpinakiem. całość skąpana w muślinowym, kremowym sosie rozpływała się w ustach.
do tego pani kelnerka poleciła nam orzeźwiające białe wino, które idealnie pasowało do dań.
zachęceni daniami głównymi przeszliśmy do deserów. creme brulee to według mnie najsłabsza pozycja, cienka i mało przypieczona skorupka i nieco zbyt rzadka konsystencja. deser bezowy ma zaskakująco mało bezy, ale jest smaczny, podany bardziej a la eton mess. maliny przełamują na szczęście dużą ilość śmietanowego kremu, a twarde okruszki bezy chrupią pod zębami. zamawiamy też deser spoza karty - krem cytrynowy z owocami jagodowymi, jest lekki, kwaskowaty, szkoda że odrobinę zbyt rzadki. desery przyjemnie kończą ucztę, choć ja mogłabym zostać tylko przy rybach.
na duży plus zasługuje pani kelnerka - jest bardzo profesjonalna, ale na luzie, nie tworzy dystansu i potrafi zachęcić do wina, jak i konkretnych dań. jako plus, choć i minus można widzieć otwartą kuchnię - z jednej strony lubię widzieć kuchenną krzątaninę, z drugiej jednak kiedy zobaczyłam wielolitrową butlę oleju aro na blacie to pozostawiło to pewną wątpliwość co do jakości używanych składników..
mimo wszystko bardzo chętnie wróciłabym tu na rybne danie z lampką wina.