odwiedziłem barek na dakowie chyba kilkanaście razy. tak się bowiem składa, że miejsce leży na skrzyżowaniu kilku pieszych szlaków przechodzących przez mazowieckie lasy krajobrazowe. jako piechur i kolarz przybywałem na daków z pięciu różnych stron, nierzadko jako pierwszy gość zarazpootwarciu.
lokal mieści się w drewnianym baraczku z werandą, dysponuje dwoma ogródkami – zarówno wewnętrznym (wejście tylko przez bar) jak i zewnętrznym. od frontu w zasadzie trzeci ogródek w którym stoi kilka ławek i palenisko na którym można sobie upiec uprzednio zakupioną kiełbasę. bar prowadzi międzynarodowe małżeństwo, do którego należy przyległe zabudowanie gospodarskie. położone w środku lasu, do najbliższych zabudowań jest stąd pół kilometra, do najbliższego asfaltu półtora. pani prowadząca lokal ma na imię swietłana i jest rosjanką osiadłą od kilkunastu lat w polsce. stąd w ofercie również dania kuchni rosyjskiej i gruzińskiej.
właściciele mają zapewne także inne zajęcia, bowiem prowadzą działalność kulinarną wyłącznie w weekendy – od piątku do niedzieli. w pozostałe dni ilość turystów zapewne nie rekompensuje kosztu otwarcia lokalu. za to w weekendy kłębią się tu tłumy. dużo rowerzystów – lokal ma stojaki. dużo nordyckich chodziarzy i chodziarek ale i spacerowiczów z małymi dziećmi. w zimie narciarze na biegówkach.
w praktyce daków pełni rolę schroniska. oczywiście nie górskiego, bo leży przecież na mazowieckich równinach, stąd pozwoliłem sobie utworzyć neologizm „schronisko dolskie”. każdy turysta mijający lokal jest już na tyle znużony, że chce wysączyć choćby piwko. obsługa wie o tym, jest dostępnych kilka rodzajów z nalewaka i kilkanaście butelkowych z lodówki. prężnie rozwija się też oferta cydrów, niedawno był tylko jeden rodzaj, wczoraj zastałem już pięć … wielu gości decyduje się również coś przekąsić, albo nawet zjeść lunch.
menu nie jest bardzo wykwintne - w stylu schroniskowym. obliczone w dużej części na typowo polskie gusta (ruskie, kiełbasa, barszcz czerwony, chleb ze smalcem, frytki) ale szczególnej uwadze polecam dania ze wschodu. można dostać rosyjskie pielmieni, gruzińskie pierogi chinkali (jadłem te duże mięsno-rosołowe buchty jużporaz kolejny, jako dodatek świetny pikantny sos z mirabelkami), niestety nie zawsze dostępna jest soljanka. do barszczu można zamówić małe zawijane paszteciki z mięsem. warta spróbowania jest marynowana papryka faszerowana kapustą kiszoną w wersji łagodnej i pikantnej.
w zimie ratuje grzane piwo i wino (z autopsji wiem, żepoprzejściu kilku kilometrówpomrozie jest działa wręcz jak transfuzja). atrakcją jest samodzielne zaparzanie kawy lub herbaty z wolno stojącego samowaru, co warto podkreślić opalanego drewnem.
pojawienie się tutaj samochodem albo (broń boże) quadem, aczkolwiek możliwe jest uważane za faux pas. zatem nie przyjeżdżajcie tu wypasionymi furami z drugiego końca miasta (bo pewnie i tak się powiesicie na korzeniach leśnych dróg prowadzących tu). przyjdźcie - z aleksandrowa, z wesołej, z zagórza a nawet (najdalszy spacer) z międzylesia.