zachęcające recenzję przyczyniły się do odwiedzenia tego miejsca w porze obiadowej. widziałam ten mały lokal od dawna, przejeżdżam tamtędy bardzo często autobusem. w środku zadziwia brak przestrzeni. nie wiem jak funkcjonuje to zimą, kiedy nie można usiąść na zewnątrz. zresztą z tego co widzieliśmy, przez krótki moment naszego pobytu tam, większość klientów to ludzie wpadający po coś na wynos.
obsługująca nas pani jest mało komunikatywna. cenię to, że kucharze i obsługa jest z regionów, skąd wywodzi się kuchnia jaką serwują. nie jest to jednak proste, żeby dopytać np. co jest w danym daniu. wskazuje się na numerek i to musi wystarczyć. ceny są dobre, choć mogłyby być nieco niższe.
na czekadełko dostajemy roti z sosem miętowym i miodowym. po 15 minutach przychodzą paaner palak czyli ser biały ze szpinakiem (17zł) i ser biały w sosie pomidorowo-maślanym (18zł) oraz chlebki pszenne, których nazwy nie pamiętam. zamówiliśmy je zamiast ryżu, w cenniku za 3 zł. placki są ok, choć moje ulubione naany jednak mają to "coś" czego tutaj brakuje. jak widać na zdjęciach plastikowe talerzyki i sztućce - taki klimat. dania są raczej bardziej w konsystencji zupy, niż w stylu znanych mi zawiesistych i ciężkich indyjskich sosów. najbardziej zadziwia mnie nikła ilość szpinaku w palak paaner. zwykle jest to sam szpinak, a danie wygląda zielono. tutaj był to sos mocno pomidorowy z domieszką zieleni. smakowo jednak się broniło, choć może nieco zbyt słone - później strasznie mnie suszyło:p. sos pomidorowo-maślany bardzo słodki - jak to lubi, ja wolę słone rzeczy. kawałków sera było kilka, ale zdecydowanie mniej, niż zwykle.
nie wiem sama jak ocenić to miejsce. mam mieszane uczucia, więc i ocena jest taka - pół na pół. w smaku dania są dobre, ale wizualnie przegrywają.