zachwyt umiarkowany. ratuszowa obecnie pisze się przez v. restauracja nazywa się, więc ratuszova. dziwnie, ale ostatnio widuje się takie kurioza, np. nieodległy sphinx, niepostrzeżenie stał się fenixem.
wystrój, szczególnie malowidła w części piwnicznej uznałbym za całkiem udane i dobrze skomponowane ze starymi, ceglanymi sklepieniami. parter, na którym stoi raptem kilka stolików jest raczej pozbawiony intymności, a ściany, sufity i dekoracje wymagałyby powoli odświeżenia, bo i wnętrze i sprzęty (także toalety w piwnicy) są co najmniej zużyte.
wybraliśmy się do ratuszovej na uroczysty obiad w powszedni dzień. zły znak - ogłaszają, że pilnie zatrudnią panią na zmywak, kelnerki i kucharzy.
kelnerka, która nas obsługiwała była miła, ale pojawiała się za rzadko, nie sprzątała pustych szklanek, nie proponowała nowych napojów, gdzieś znikała. może i się starała, ale nie były to wyżyny sztuki kelnerskiej.
w menu brakowało mi kilku żelaznych, zdawałoby się pozycji np. czerniny, na którą szczerze mówiąc miałem ochotę i byłem pewien, że ją tam znajdę. jest za to kilka innych zup, ale oprócz żurku w chrupiącym chlebku (współtowarzyszowi smakował) i może grzybowej z lanymi kluskami większość propozycji chętniej widziałbym w menu restauracji włoskiej, czy francuskiej. moja zupa pomidorowa z serem gorgonzola była aromatyczna i gęsta, ale zbyt słodka i niestety prawie zimna.
ominąwszy kuszące przystawki, dokonaliśmy wyboru dań głównych. padło na golonkę duszoną w piwie, ale po informacji, że standardowa porcja ma ok. 700 g solidarnie zrezygnowaliśmy. ograniczyliśmy się do kaczki pieczonej z jabłkami (jabłek nie stwierdziłem), zraza wołowego i schabu cielęcego. wybór był trudny, bo zachęcająco brzmiały też nazwy dań opartych o dziczyznę i królika.
porcja kaczki (pół) na pierwszy rzut oka ogromna, ale jak okazało do zjedzenia, pyzy raczej kupne, modra kapusta przeciętna. spróbowałem też zraza wołowego, był dobry, taki jak powinien - z posmakiem wędzonego boczku i ogórka. schabu cielęcego nie próbowałem, ale wyglądał apetycznie, choć na tle kaczki porcja była skromniutka.
każde danie "przyozdobione" połówką orzecha kokosowego (!) wypełnioną kiełkami (bodajże rzodkiewki) i sałatą... te kiełki i ten kokos zdecydowanie nam nie pasowały.
ceny dań zawierają dodatki i są jak najbardziej do zaakceptowania. powyższe dotyczy także alkoholu.
polecam jednak na niebanalny obiad lub kolację w ciekawym wnętrzu.