wizyta w przystawkach zakończyła mój tour w ramach restaurant weeku, co tu ukrywać, w tej edycji raczej nie do końca udany. wierzyłam, że przystawki uratują honor festiwalu, i faktycznie, lokal wyszedł obronną ręką. całość była prosta, bezpretensjonalna, smaczna i domowa.
wnętrze przystrojone modnym ostatnio kolorem turkusowym jest dosyć surowe, w moim odczuciu nieco nieprzytulne, ale z pewnością schludne i estetyczne, jest w tym trochę skandynawskiej estetyki, jednak bez żadnych romantycznych, śnieżnobiałych akcentów.
obsługa dość formalna, pan kelner dokonując prezentacji poszczególnych potraw za każdym razem i przy wszystkich stolikach zaczynał wypowiedź od "szanowni państwo...", co w mojej ocenie jest troszkę sztuczne, przydałoby się więcej szczerej serdeczności. nie mogę jednak złego słowa powiedzieć, bo wszystkie obsługujące nas osoby reagowały szybko i sprawnie na nasze potrzeby.
przystawka to świetny hummus z dynią i czarnuszką, podany z domowym chlebem. pieczywa niestety było dość mało w stosunku do pasty, ale poprosiliśmy o dokładkę by wylizać do cna miseczkę z naprawdę bardzo dobrym hummusem. w ogóle połączenie dyni i ciecierzycy świetne, do zapamiętania i koniecznie do powtórzenia, póki jest sezon!
dalej poszliśmy w klimaty leśne. w menu mięsnym królowało królicze udko podane z zapiekanką ziemniaczaną i sałatką polaną vinegretem. bez przerostu formy nad treścią - królik bardzo delikatny, w smaku przypominający kurczaka, co odrobinę rozczarowało (liczyłam na większą wyrazistość), ale w gruncie rzeczy przywodził na myśl rodzinny, niedzielny obiad. danie wege lepsze - ragu z podgrzybków, do tego placuszki z kaszy gryczanej i znów sałatka z vinegretem. proste, przemyślane i smaczne połączenie.
deser kontynuował inspiracje bogactwem lasu - krem mascarpone z owocami leśnymi na czekoladowej kruszonce. znów dość nieskomplikowana, ale broniąca się dobrą jakością składników propozycja. porcja dodatkowo słusznej wielkości, ledwo dokończyłam pucharek, mając na względzie jeszcze, że wszystko co podano do tej pory również najmniejszych rozmiarów nie było.
przystawki to takie miejsce, gdzie nikt niczego nie udaje ani nad niczym specjalnie nie kombinuje. widać to patrząc na ich proste, bez nałożonych piętnastu filtrów zdjęcia dań lunchowych umieszczone na facebooku. jest trochę slow, ale zupełnie nie w modnym słowa tego znaczeniu. ja całkiem tę koncepcję kupuję i wierzę, że dla wielu innych osób odkrycie takiego "szczerego" lokalu będzie nie lada gratką.