mieszane uczucia. oczywiście, jak każdy mieszkaniec śląska, znam legendę kryształowej i kusiła mnie ona w równym stopniu, co przyciągało nazwisko celebrytki, pomimo, iż nigdy nie byłam jej fanką, no ale media robią swoje. z racji jednak, że chociaż lubię i cenię dobrą kuchnię, to jednak bardzo nie lubię przepłacać i zaporowe ceny ustalone przez m.g. odrzucały mnie. no, ale wiedziałam, że kiedyś zajrzeć tam muszę.
no i nadarzyła się okazja, bowiem w ofercie pojawiły się zestawy lunchowe: w tygodniu, od południa do bodaj 15.00 czy 16.00 można zjeść dwudaniowy obiad z kompotem poniżej 30 zł - cena, jak na dobrą restaurację w centrum aglomeracji, ok. spotkawszy się zatem na nieformalnie z dawno nie widzianym kolegą zaproponowałam "kryształową" kusząc tymi właśnie zestawami i ostatecznie postawiłam na swoim, chociaż kolega wydawał się sceptyczny.
pierwsze wrażenie mieszane, jak wrażenie podsumowujące całość wizyty: niby swojsko, niby elegancko, niby ze smakiem, ale jak na tyle w teorii ciepłych akcentów zbyt sterylnie, zbyt dużo dobra wszelakiego, śląskie czepce w gablotach nijak mają się do mebli stylizowanych na ludwika któregoś tam, zaś gipsowe gęsi w towarzystwie kryształów i kwiatów dopełniają całości zmieszania. nie wiem, niby lubię takie wnętrza, ale mam wrażenie, że tutaj chyba nie do końca tak miało być, chociaż widać, że inwestycja musiała pochłonąć krocie (czy te serwety to prawdziwa koronka?). ostatecznie nazwisko g. zobowiązuje.
pustawo. lekko znudzony kelner, z nieco sztucznym uśmiechem wskazuje nam stolik, ale nie sili się na szczególną uprzejmość, domyśla się zapewne, że wpadliśmy na lunch, więc fortuny na nas nie zbiją, a z tym lunchem to lekkie rozczarowanie. bo akurat tego dnia w menujestkurczak i gołąbki jako danie główne, z zupą kalafiorową. cóż, szału nie ma, ale przejrzawszy tygodniową kartę lunchową zauważyłam, że dania są raczej proste, niewyszukane i wybór głównie z tych, które można przygotować po kosztach. na ogół wybór miedzy opcją mięsną i wegetariańską, z całego tygodnia zaciekawiły mnie bodaj 2 pozycje, lecz cóż, akurat tego dnia była kalafiorowa i kurczak. trudno, przeżyję.
za to dobrze, że w cenie napój, bo 8 zł za małą colę (0,2) czy 9 za zwykłe piwo tyskie to już za dużo. przewertowałam zresztą kartę, także menu regularne i przypuszczam, że nie wrócę. właśnie przez wzgląd na ceny, jako że ceny dań głównych oscylują raczej w okolicach 50 zł, a nie, jak podano, 20-40. stek prawie stówka, zupy średnio 15 zł. no drogo, no, nawet, jeśli ktoś planuje wydać więcej na posiłek, to trzeba 100 zł na osobę liczyć, a i tak się raczej nie przejemy.
przejdźmy do lunchu, gdyż to tygodniowa karta ratuje sytuację.
wzięliśmy dwa różne zestawy i nic nas w nich nie zachwyciło na tyle, by powrócić, ot co. ani kompozycja smakowa w zestawie z mięsem (kurczak miał być w winie z pieczarkami, uważam, że był lekko kwaśny, chociaż koledze smakował), ani gołąbki (zapraszam na lekcje, potrafię zrobić lepsze, naprawdę), smaczna zupa, chociaż jadałam lepsze i niezły kompot (bez owoców pływających w szklance), lecz porcje... no dla mnie w sam raz, po posiłku czułam się najedzona, ale zmieściłabym jeszcze deser, a kolega... cóż, 15 minut po opuszczeniu restauracji zainwestował w kebaba na dworcu, więc niech ten gest mówi sam za siebie. zaznaczam fakt, iż nie dostaliśmy czekadełka, o którym wspominają inni recenzenci, widocznie do tych "tanich" zestawów nie podają.
kelnerzy niespecjalnie interesowali się naszym stolikiem, chociaż powinni. bo a nuż wrócę następnego dnia na spotkanie firmowe i zamówimy wszyscy po steku?
ale nie wrócę, chyba, że zostanę do "kryształowej" zaproszona, jednak nalegać specjalnie nie będę. ciekawość już zaspokoiłam.