wysoka poprzeczka. w kardamonie byłem trzy razy i muszę przyznać, że wizyty te wspominam bardzo dobrze, chociaż restauracja sama sobie poprzeczkę ustawiła bardzo wysoko. ale po kolei...
pierwsza wizyta była, jak to zwykle bywa, czysto przypadkowa. przyjechałem do lublina służbowo, a że lokalizacja lokalu jest dogodna, postanowiłem sprawdzić, co kryje piwnica pod szyldem "kardamon". muszę przyznać, że zostałem oczarowany. pora była wieczorna, przed 22, chyba początek grudnia. jak na dzień powszedni, działo się tam sporo. powitany przez uroczą panią kelnerkę, zająłem miejsce przy drzwiach, skąd miałem dobry widok na to, co się dzieje w lokalu. kelnerka z humorem poleciła mi kaczkę, postanowiłem więc nawet nie zagłębiać się w kartę i zdać się na jej rekomendację. nie pomyliłem się - kaczka spora, delikatna, pachnąca, podana na kolorowo, po prostu niebo w gębie. w międzyczasie pani kelnerka kilka razy ze mną niezobowiązująco pogawędziła, jako że byłem sam, a czas oczekiwania nie był krótki. kiedy "wydało się", że jestem tam po raz pierwszy, zostałem zaproszony do "pozwiedzania" restauracji. szybko okazało się, że kelnerka jest w lokalu sama jako obsługa, ale radziła sobie bardzo sprawnie - wszyscy klienci byli witani i żegnani w drzwiach, przy których siedziałem, nie opuszczał jej dobry humor, a idąc do łazienki słyszałem, jak otwierając wino przy większym stole w głębi żartuje ze sporą grupą osób - po hiszpańsku! dowiedziałem się, że kelnerzy kardamonu mówią w co najmniej kilku językach - za to duży plus. niedługo później dorestauracjiprzybiegł młody mężczyzna - jak się okazało, drugi kelner, obsługujący w tym czasie catering. i to ten drugi pan obsługiwał mnie kolejnego dnia, bowiem moja wizyta w lublinie była dwudniowa. zachęcony kolacją z dnia poprzedniego, poprosiłem kelnera o polecenie mi czegoś. tym razem jadłem przepiórki i mogę powiedzieć to z całą stanowczością - kardamon ptactwem stoi! ;) danie było bardzo delikatne, przepiórki z kładzionymi kluseczkami dość syte, a co najważniejsze - nie za suche, czego się szczerze mówiąc początkowo obawiałem. pan kelner - podobna sytuacja, jak dnia poprzedniego. miły, uśmiechnięty, z humorem, a bez przymilania się do klientów - to szczególnie zapamiętałem z moich dwóch wizyt. i na koniec miły akcent - dorestauracjiprzyszła pani kelnerka z dnia poprzedniego, przekazała kelnerowi klucze i wychodząc, zauważyła mnie - początkowo jej nie poznałem w rozpuszczonych włosach, ale zaraz skojarzyłem fakty :) porozmawiała ze mną i zapytała o wrażenia, co było bardzo miłe, bo przecież nie była w pracy i to nie należało do jej obowiązków.
z miłymi, nie tylko kulinarnymi wspomnieniami, wyjechałem z lublina i przy kolejnej wizycie w tym mieście, kilkanaście dni temu, nie mogłem nie wpaść do kardamonu. tym razem obsługiwał mnie inny kelner, brunet w lekko kręconych włosach. podążając za niezawodną do tej pory strategią, poprosiłem o zasugerowanie mi dania. polecono mi schab faszerowany grzybami - pomyślałem, że to brzmi znacznie mniej wysublimowanie od moich wcześniejszych wyborów, ale dobrze, spróbujmy. danie było dobre - kotlet ze schabu wieprzowego, w środku farsz z grzybów, kopytka jak i mięso polane delikatnie sosem, do tego mieszanka sałaty. obsługa też była dobra - wszystko zrobione na czas i zgodnie ze standardami, bez wpadek.
no właśnie, ale czy to wystarczy? wiem tylko, że to nie było "to", zabrakło tego błysku w oku i na talerzu. kardamon na początku postawił poprzeczkę wysoko i ciężko jest teraz ją przeskoczyć. niemniej jednak - na pewno wrócę przy kolejnej wizycie w lublinie - bo to miejsce jest szczególne i ciągle czaruje, nawet jeśli odrobinę słabiej, niż pierwszego wieczoru.