planowałam tam pójść od dłuższego czasu, ale odstraszała wizja wiecznie obleganych zaledwie kilku stolików, które stanowią całe miejsce dla gości w lokalu. wnętrze jest przeurocze, a jego mikroskopijność pewnie ten urok podbija, natomiast niewątpliwie oznacza to, że bez rezerwacji się tam nie dostaniemy. z rezerwacją też w sumie łatwo nie jest - zaklepując stolik na niedzielne popołudnie usłyszałam, że czas na zjedzenie posiłku to półtorej godziny i żadnych negocjacji w tym temacie ;).
o makaronach z dziurki od klucza krążą legendy, więc zanim dobiłam się do jej drzwi, zrobiłam porządny research dotyczący tego, co warto zamówić. mimo, że na co dzień unikam mięsa i nabiału, postanowiłam zaszaleć i zafundować sobie gnocchi z borowikami, pancettą, czosnkiem i pieczarkami, ale najpierw na przystawkę bruschettę z pieczarkami duszonymi w winie, z nutą cytrynową. starter smaczny, a porcja całkiem spora, jednak zjedzenie porcji na pół okazało się dość "zamulające" - mimo że pieczarki były odświeżone cytrusami, to przydałoby się jeszcze przełamanie smaku jakimiś świeżymi ziołami w mojej ocenie.
danie główne niestety nie rzuciło mnie na kolana. było smaczne, alepokilku minutach marzyłam, żeby talerz był już czysty. kompozycja potwornie ciężka i tłusta (grzyby, boczek, śmietana - moje biodra nadal mnie pytają, dlaczego) i nie tyle była to grzeszna przyjemność, co walka o przetrwanie. osobno pochwalić należy jednak same kluseczki - te były delikatne, rozpływały się wręcz w ustach. spróbowałam jeszcze "maczaronu" z przegrzebkami i ten był według mnie smaczniejszy (z pewnością lżejszy) niż gnocchi, ale w dalszym ciągu nie była to jakaś wybitna pasta. towarzysz zapytany o wrażenia ze swojego zamówienia skomentował "no, taki tam makaron".
obsługa sprawiała wrażenie bardzo chłodnej i zdystansowanej, pani mówiła jedynie te słowa, które były konieczne do obsłużenia klientów, żadnych zbędnych sympatycznych gestów, uśmiechów, zagadnięcia gości. ma to oczywiście swoje plusy, jeśli ktoś lubi formalizm u kelnerów, przychodzi wyłącznie zjeść i nie chce, żeby mu przeszkadzano, ale w miejscu, które ma jednak ciepły i przytulny wystrój, prowadzi ożywiony fanpage i zdaje się serwować kuchnię włoską w domowym wydaniu oczekiwałam troszkę czego innego.
nie zrozumcie mnie źle - w dziurce naprawdę jest smacznie, alepotylu ochach i achach, konieczności rezerwacji stolika, stosunkowo wysokich cenach (makarony średniopookoło 30 złotych, co bardziej wymyślne kompozycje i ponad 40 zł) spodziewałam się wyrwania z butów. nie wyrwało, ale widać, że miejsce jest popularne i na pewno beze mnie sobie poradzi,poprostu z dziurką nadajemy na trochę innych falach smakowych. kończymy znajomość bez żalu. :)