mama chciała gęś. nie załapaliśmy się na żadną we wrocławiu podczas akcji "gęsina na św. marcina", więc trzeba było poszukać w krakowie. ostatecznie, buszując chwilę po sieci, doszliśmy do tego, że w chimerze właśnie gęsina znajduje się w jadłospisie trwale. udaliśmy się więc do niej, aby zaspokoić mamy ciekawość dotyczącą mięsa, którego jesteśmy jednym z większych producentów i mniejszych konsumentów.
mieszczący się w piwnicy lokal urządzony jest zabawnie i klimatycznie, najbardziej w oczy rzucają się kolorowe obrazy w klimatach "dworskich". bardzo sympatyczna i zorientowana w karcie pani kelnerka szybko prowadzi do stolika, przynosi menu, doradza i przyjmuje nasze zamówienia - grzybowa z borowików i gęś po krakowsku dla mamy, barszcz z kulebiakiem i królik w śmietanie, polecony przez kelnerkę, dla mnie. na powitanie grzane wino - świetne na zimową pogodę. ja kierowca, więc mamie dostały się dwa. zupy (po 16 zł) pojawiają się dość szybko. grzybowa gęsta, z dużą ilością grzybów, bardzo smakowała. barszcz ciekawy, jak dla mnie trochę za bardzo ziołowy, a za mało kwaśny, ale w połączeniu z chrupiącym, kapuścianym kulebiakiem bynajmniej nie zawiódł.
drugie dania również nie kazały na siebie długo czekać. mój królik (39 zł) kruchy, smaczny, w domu mi taki nigdy nie wychodził. kopytka do niego trochę jak na mój gust za twarde, buraczki natomiast bardzo dobre. mamy gęś (48 zł) bardzo dobra, 3 plastry soczystego, różowego mięsa, podane z kaszą jęczmienną, niestety trochę przesoloną, podpieczonymi kartoflami (dziwne połączenie dodatków skrobiowych, ale ładnie wyglądało) i pieczonego jabłka z żurawiną.
piliśmy herbatę (10 zł), uczciwy dzbanek wystarczający na 4 filiżanki, do tego sok malinowy, miód i cytryna w cenie.
na deser krem brulee (12 zł). smaczny, o konsystencji prawdziwego kremu, a nie budyniu, ze świeżo zrobioną, jeszcze ciepłą, skorupką. standard, ale czasem i tak się nie udaje.
ostatecznie więc z obiadu wyszliśmy zadowoleni i zdecydowanie do chimery wrócimy, tym razem jeszcze w towarzystwie taty.