dla nielubiących czytać długich recenzji w skrócie: pieczywo i rogaliki są ok, ale ich smak nie rekompensuje braku higieny u personelu. oblizywaniu łyżeczek przez kelnerki mówię stanowczo nie!
a teraz trochę dłuższa wersja dla tych, którzy chcą znać szczegóły:
gdy tylko dowiedziałam się, że we wrocławiu otwiera się charlotte pomyślałam, że oto postanie kolejne miejsce (oby było ich jak najwiecej) z pieczywem z prawdziwego zdarzenia. po dwóch wizytach stwierdzam, że moja noga więcej tam nie postanowiłem, chyba że po chleb na wynos. po kolei...
podczas pierwszej wizyty z koleżanką spróbowałyśmy sałatki chevre chaud oraz kanapki dinde mayo. o ile sałatka była bardzo apetyczna i smaczna z 4 kawałkami pieczywa i sporą ilością pysznego sera, o tyle kanapka na ciepło kompletnie nie trafiła w moje gusta. dwie kromki twardego jak deska pieczywa bardzo mocno nasączonego tłuszczem a w środku kilka żurawin cieniutki plasterek jakiejś wędliny z indyka. gdybym nie zajrzała środka w ogóle nie wiedziała bym, że cokolwiek tam się znajduje. być może mam bujną wyobraźnię i gdy w karcie przeczytałam o plastrach pieczonego indyka wyobraziłam sobie własnoręcznie pieczony, soczysty filet i stąd moje rozczarowanie. co do picia? kawa i herbata ok. jak to kawa czy herbata.
postanowiłam dać charlotte kolejną szansę. podczas drugiej wizyty byłam sama. zamówiłam croissanta cytrynowego i cappuccino i przycupnęłam sobie z boku. popijając kawę obserwowałam sobie życie lokalu. lubię obserwować jak pracuje się w miejscu, w ktorym jadam. można bardzo wiele się dowiedzieć i niestety w wielu przypadkach nie jest to nic miłego.
zacznijmy od tego, że pomysł wybudowania lady i baru na środku lokalu jest ciekawy, ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że gość łatwo i bez wiekszych wysiłków może zajrzeć co dzieje się pod ladą. a dzieje się dużo. bałagan, kable, przedłużacze i papiery i krem do rąk stojący zaraz przy kanapkach. na boga chcecie mieć otwartą kuchnię? spoko, ale zakryjcie ten syf.
ku mojemu zaciekawieniu zauważyłam, że z zewnątrz przyszło dwoje ludzi, którzy zaraz po ściągnięciu kurtek i założeniu fartuchów zabrali się do układania kanapek i pieczywa. o umyciu rąk nie było mowy.
no ale najlepsze przede mną. lada z boku służy do przygotowywania przez personel kanapek. stoją tam więc sztućce, serwetki, a także miseczki z sosem majonezowym. podczas mojej wizyty na ten ladzie wylądowała garderoba personelu, a po pewnym czasie miska z zupą kelnera i kilka innych rzeczy. do tego zauważyłam z przerażeniem, że sos do kanapek jest podjadany przez kelnerki. prosto z miseczki łyżeczką do buzi i znów do miseczki. i tak kilka razy...
podsumowując wielki minus, jak dla mnie widziałam za dużo. gdy wpada się na pomysł zrobienia otwartej kuchni to trzeba zwrócić szczególną uwagę na czystość i porządek, wyszkolić porządnie personel w sprawach higieny. mycie rąk w w gastronomii jest sprawą kluczową. a podjadanie składników na oczach klientów to już cios poniżej pasa. czytałam kiedyś, że klienci ze względu na wątpliwą higienę nie za dobrze przyjmują pomysł przechodnich słoików z dżemem i miodem w charlotte, po ostatniej wizycie wcale się temu nie dziwię.
wstydź się charlotte!