prl welcome to. szanowni państwo, restauracja "spiż" lata swojej świetności przechodziła zapewne przed wojną. jej niepowtarzalny klimat pamiętający najlepsze czasy prl, kelnerzy w liberii, wystrój rodem ze swarzędza, wszystko to sprawia, że do spiżu zaprowadza się żądnych atrakcji cudzoziemców.
tak też było i w moim przypadku. do spiżu trafiłam z niemieckim szefem oraz współpracownikami zaprzyjaźnionej polskiej firmy. szef koniecznie chciał zjeść egzotycznie, czyli po polsku. jedliśmy w sali restauracyjnej po lewej stronie od schodów przy ogromnym okrągłym stole. na przekąski panowie wzięli to, co zwykle, czyli mozzarellę z pomidorami (zwaną niekiedy z włoskiego: caprese). ja wzięłam rosół, a koleżanka barszczyk. do picia zamówiliśmy ważone na miejscu piwo (i tutaj chapeau bas, bo trunek jest przedni). dania główne były różne i teraz nie jestem w stanie ich przytoczyć. ja wzięłam pstrąga z warzywami i porcja była tak duża, że nie byłam w stanie całej zjeść. ryba była przednia. deseru nie zmieściłam, chociaż te zamówione przez moich towarzyszy, wyglądały przepysznie.
ceny w spiżu są dość wysokie, ale to lokal takiej klasy, że trzeba liczyć się z wydaniem kilkuset złotych.