solidnie i aromatycznie. wybraliśmy się tam z mężem w walentynki. obowiązywała skrócona karta - plus za pomysł, bo dzięki temu wszystko szło sprawnie.
na przystawkę: węgierskie specjały. zachwycił nas szczególnie ostry sos paprykowy (naprawdę ostry! uwielbiam takie rzeczy) oraz słodki śliwkowy dip-kompot, podawane jako dodatki do mięsa (różne rodzaje, bardzo dobrej jakości). smaki świetnie się ze sobą łączyły. przystawka rzeczywiście wystarczającadladwóch osób, więc cena 29 zł do przełknięcia. podawane na takiej tacko-deseczce, jak często się podaje sushi. więc można powiedzieć, że to taka mięsna, europejska odpowiedź na japoński specjał.
następnie dwa razy zupa gulaszowa. wielkość porcji:dlamnie powiedzmy, że ok, męża nieco rozczarowała (miał ochotę na więcej). aromat cudowny, bardzo mocny. w skrócie: świetna zupa gulaszowa.
dania główne: mąż miał rybkę, to był zdaje się grillowany łosoś, ja dostałam (zresztą przez pomyłkę - kelner chyba źle usłyszał, ale byłam z tej pomyłki bardzo zadowolona) pikantne polędwiczki. dania smaczne, sytne, smaki wyraziste, przenikające się.
wprawdzie tanio nas to posiedzenie nie wyszło, ale od czasu do czasu naprawdę warto spróbować czegoś jednocześnie niby znanego (w końcu polacy również używają w kuchni sporo papryki, sera), a z drugiej strony innego. nie znam się, więc nie wiem, czy to taka stricte węgierska kuchnia, ale nam bardzo smakowało.
stwierdziliśmy z mężem, że bez obciachu można tam kogoś zaprosić na lunch / obiad. wystrój... jakdlamnie do dopracowania, bo lubię jak jest jakiś motyw przewodni, bardziej spójna stylistyka. troszkę brakuje atmosfery. bardziej na spotkanie z grupą znajomych, czy biznesowy lunch, niż np. na randkę (chociaż to może zależy od sali).