smak jest, brak klimatu, charakteru. zaklęty czardasz dość mocno reklamuję się na śląskim rynku oraz w internecie. skuszony i zainteresowany węgierską kuchnią wybrałem się do tej restauracji, by przekonać się, czy poza dobrym marketingiem to miejsce faktycznie ma coś dobrego do zaoferowania. byłem już tu w sumie ze trzy, cztery razy i za każdym razem jadłem coś innego.
doskonale pamiętam pierwsze wrażenie. po opisie tego miejsca, wyobraziłem sobie olbrzymi lokal gdzie będzie można znaleźć ustronny kąt na spotkanie we dwoje. niestety moje wyobrażenia były zupełnie inne niż rzeczywistość, bo zaraz po wejściu do czardasza nie wiedziałem w którą stronę mam pójść. obsługa co prawda uprzejmie przywitała się ze mną i moją towarzyszką, jednak nie zaproponowała nam żadnego stolika, ani nie spytała np. o rezerwację. rezerwacji nie miałem, ale chciałem stolik, który nie będzie zaraz obok drugiego. w pierwszej sali, a właściwie w salce raczej mało kto chcę zasiadać - tuż na wylocie. druga - to dwu i czteroosobowe stoliki tuż obok siebie. kolejna sala bardziej nadaję się na wesela, stypy, komunię itp. dlatego tą darowaliśmy sobie od razu. gdzie pozostałe sale? tego nie wiem do dziś, ale ponoć są tu jakieś piwnice. mniejsza o to.
dużo dobrego słyszałem o tutejszych zupach, gulaszach. postanowiliśmy jednak zrobić coś odwrotnego i najpierw zamówić danie główne, by potem ewentualnie, gdy nadal będzie miejsce w brzuchu, dopełnić je jakąś zupą. zamówiłem tradycyjny gulasz węgierski z papryką z płonącego kociołka. czas oczekiwania stosunkowo krótki - po kwadransie moje danie oraz to, co zamówiła osoba towarzysząca znalazło się na stole. w między czasie podawane jest "czekadełko". bułki z reguły jem na śniadanie, zatem darowałem sobie i oczekiwałem swojego gulaszu. na pierwszy rzut oka kociołek, choć pełny wydawał się niewielki. i tu faktycznie miałem rację - wydawał się. po wyłożeniu mięsa na talerz, gdzie obok dwóch rodzajów surówek były także galuszki (węgierskie kluseczki) micha była pełna. sam gulasz był bardzo dobry. dobrze doprawiony, mięso soczyste, rozpływało się w ustach. surówki? wolałbym kawałek pomidora i ogórka niż kupę kapusty z selerem i drugą kupę kapusty z marchwią. niezbyt apetycznie to wyglądało, a smakowało tak, jak w taniej stołówce wątpliwej jakości. prawdę mówiąc przypomniało mi się wojsko i sytuacja w której widziałem jak takie specjały powstają. galuszki robione ponoć na miejscu także szału nie zrobiły. myślałem, że to będzie coś flagowego, istna wizytówka tego miejsca z węgierskim charakterem. okazało się, że to zwykłe kluchy, w dodatku średnio udane.
w opisie własnym tej restauracji czytamy, że zatrudniają oni tylko najlepszych kucharzy i kelnerów. o tego pierwszego nie jestem już taki pewien. sama obsługa poprawna, ale ponownie - bez szału. raz byłem obsługiwany przez bardzo młodą dziewczynę, innymi razy przez chłopaka, który widocznie ma największe doświadczenie w pracy w gastronomii - doradził, zaproponował, był zawsze na czas przy moim stoliku. duży plus lokalu to system elektronicznego przywoływania obsługi. jakkolwiek to nie brzmi, sam system sprawdza się wzorowo. pierwsza wizyta kulinarnie wypadła jednak całkiem nieźle zważywszy na dobry gulasz, kilka dobrych pozycji w karcie win i to, że po daniu głównym nie miałem już miejsca na nic więcej. ceny też są przystępne, zatem postanowiłem tu wrócić.
przy kolejnej wizycie w katowicach znów zawitałem do czardasza. tym razem z kolegą. drugi raz obyło się bez przystawki (nie licząc kilku drinków przed posiłkiem), więc od razu złożyliśmy zamówienie. tym razem z mojej strony padło na gicz cielęcą. towarzysz zamówił tournedos z polędwicy wołowej. moja gicz podana była w głębokim, gorącym naczyniu i wyglądała naprawdę smakowicie. myślę, że zdanie to podzielą głównie panowie. po raz drugi dostałem mięso takie jak lubię - doprawione, idealnie wypieczone. jako danie jednogarnkowe - w jednym naczyniu mamy wszystko. sos wyśmienicie komponował się z mięsem oraz z zapiekanymi ziemniakami. ostrości dodawały papryczki oraz ziarenka pieprzu. jako iż uwielbiam pikantne dania, lekko doprawiłem całość, choć uważam że danie samo w sobie jest już bardzo dobrze skomponowane. rzadko to robię, tym bardziej jak jestem na spotkaniu z kolegą, ale tym zamówiłem także deser. zamówiłem polecany przez kelnera puszysty sernik imbirowo-gruszkowy. cudowny był. po całkiem udanej kolacji pojawiła się refleksja, czy to miejsce ma w sobie coś oryginalnego, coś co przyciąga i sprawia, że miło się tu siedzi i nie ma ochoty wychodzić. zarówna ja sam, jak i towarzyszka z pierwszego spotkania, kolega z drugiego oraz osoby towarzyszące z dwóch następnych wizyt w tym lokalu, zgodnie uznaliśmy, że ten lokal nie ma w sobie nic, co mogło by skłonić do ponownej wizyty. może to i surowa ocena, szczególnie zwracając uwagę na to, że w końcu można w czardaszu dobrze i smacznie zjeść, zostawiając jedynie na talerzu wariacje kucharza na temat surówek i innych mało udanych dodatków. jednak restauracja to także klimat, charakter, miejsce które ma swoje życie. węgry to ciekawy kraj, kultura, kuchnia. tego ostatniego jeszcze jakiś ułamek uświadczymy w zaklętym czardaszu, natomiast z tym klimatem i ogólnym dobry samopoczuciem w tym miejscu jest już zdecydowanie gorzej. nie wiem dokładnie co, ale coś w tym miejscu sprawia, że nie czuję się tutaj swobodnie.
zresztą przekonajcie się sami - głodni na pewno nie wyjdziecie.