atmosfera trochę niweluje niedostatki. mam lekki problem z da luigi, bo knajpka jest urocza, pani właścicielka uśmiechnięta, atmosfera domowa i widać, że miejsce ma rzesze wiernych klientów. w tle cicho gra włoska muzyka, wnętrze jest przytulne, ceny niskie, dobrze się tam siedzi. i tylko do jedzenia mam zastrzeżenia niestety. podczas poprzedniej wizyty jadłam tam pizzę, smaczna, poprawna, ale bez szału, w wielu miejscach w poznaniu dostaniemy podobną. tym razem skusiłam się na coś innego. zupa cebulowa, jakby za mało cebulowa, zbyt wodnista, pozbawiona aromatu. pewnie gotowana na kostce, ja w domu robię ją na rosole i wrzucam naprawdę sporą ilość przysmażonej na złoto cebuli, w tej jakby zabrakło jednego i drugiego. na dodatek była ledwo ciepła. na drugie danie zamówiłam potrawę o nazwie stek wołowy. pomijam już fakt, że sałaty jako dodatek nie zostały polane żadnym dressingiem, co oznacza, że miałam na talerzu surowe warzywa, które niestety zimą, same w sobie nie powalają smakiem. mięso natomiast podejrzane wydało mi się już z wyglądu, przede mną leżał rozbity tłuczkiem, cienki i blady... kotlet. wyglądało to jak schabowy bez panierki ;). wołowina była żylasta, mocno przerośnięta tłuszczem i ciągnęła mi się po talerzu jak guma. przepraszam za śmiałość, ale taki z tego był stek, jak ze mnie gwiazda baletu. absolutnie nie tykać! na pocieszenie mogę dodać, że jako przystawkę zaserwowano mi bardzo smaczne, dobrze przyrządzone carpaccio w rozsądnej cenie. reasumując, knajpka urocza, ale nad kuchnią zdecydowanie bym popracowała.