niedawno wróciłam z pierwszej w życiu wyprawy do krakowa i już tęsknię. za klimatem miasta i cudownym jedzonkiem w cyklopie. szkoda, że byłam tam tylko 3 dni, bo chciałabym spróbować więcej :) na pierwszy ogień poszło pieczywko czosnkowe, okraszone aromatycznym parmezanem i świeżą rukolą. pochwalić restaurację muszę, że zanim jeszcze dostaliśmy przystawkę i napoje, na stół wjechał przyjemny poczęstunek - dwie kromeczki pieczywa i oliwa do zamoczenia. również wspaniałe w smaku, a jaki miły dodatek w oczekiwaniu na zamówienie. zamówiliśmy pizzę hawajską - wiem, niezbyt oryginalnie, ale miałam ochotę na owocowy akcent, a nieślubny małżonek nie dał się namówić na pizzę z kozim serem i gruszką ;) hawajska okazała się bardzo smaczna. wędlina może ciut za słona, ale to drobnostka. jednak w cyklopie moje serce skradły pasty i grejpfrutowa lemoniada. mistrzostwem świata okazało się czarne tagliatelle z polędwicą wołową, suszonymi pomidorami, czosnkiem i szparagami - danie z karty sezonowej. polędwica mięciuteńka, soczysta, z wyraźnym maślanym posmakiem. szparagi kruche, jędrne, delikatnie słodkie, idealna kompozycja do kwaskowych suszonych pomidorów. czosnek i oliwa dopełniły całości. lemoniada z białych grejpfrutów - rześka słodycz z goryczką. nawet zwykła czarna herbata była pyszna, a to wcale nie jest oczywistość. następnego dnia zamówiłam kolejną pastę, tym razem spaghetti w wersji siciliana, a mój towarzysz raczył się zupą szparagową z migdałowym pudrem (jeśli dobrze pamiętam). znów wyszliśmy najedzeni i zadowoleni. jak dla mnie cyklop jest restauracją idealną - jedzenie jest doskonałe, ceny przystępne i adekwatne do jakości, obsługa wzorowa, a sam lokal czaruje kunsztownym klimatem. nie ma w nim rzeczy przypadkowych, choć jest ich dużo, ale idealnie współgrają. w dalszej, ogrodowej części można się wyciszyć i zrelaksować, a bliżej wejścia można podziwiać proces powstawania pizzy. urokliwy piec i lada pełna świeżych składników - to lubię. jest też kącik zabaw dla dzieci. cóż więcej dodać - dziękuję i do zobaczenia!