czego można spodziewać się po restauracji szefa kuchni aspirującego do tytułu najlepszego w kraju? świetnie zorganizowanej restauracji, która zaczaruje klientów smakiem, ciekawą interpretacją klasycznych dań, no i naturalnie świetną obsługą. to chyba fundamenty topowej restauracji. niestety żaden z nich nie występuje w tym miejscu.
wiedząc, że lublinianie będą bardzo ciekawi nowego miejsca na kulinarnej mapie miasta postanowiłam zarezerwować stolik. spokojna o miejsce wybrałam się razem z m. na jak myśleliśmy włoską ucztę. już na wejściu okazało się, że pani przyjmująca telefoniczną rezerwację pomyliła godziny. na szczęście (a może jednak nie?) znalazł się stolik. zamówiliśmy bruschettę i pasty -bazyliową oraz z owocami morza. no i zaczęło się długie czekanie... dania naturalnie nie zostały zsynchronizowane, jeden gość przy stoliku dostaje zamówienie, drugi nadal czeka. ot taka nowatorska praktyka.
bruschetta była tragiczna. zdaję sobie sprawę, że modna w kuchni jest dekonstrukcja, ale chyba nie aż tak daleko posunięta by zniszczyć smak. zastanawiam się nad tym, bowiem na stoliku wylądowały kromki suchego, zimnego chleba, sałatką z rukoli i pomidorów koktajlowych oraz pojemniczek z oliwą. problematyczne w zjedzeniu i niezbyt smaczne.
a pasta bazyliowa to koszmar... rozgotowana wielka pulpa sklejonego makaronu, zamiast orzeszków pinii - ziarna słonecznika, bez poinformowania klienta o tym fakcie podczas składania zamówienia, do tego wszystko pływało w tłustym sosie bazyliowym.
pasta z owocami morza, to jednak nie ten smak, nie ta forma. makaron w identycznej kondycji jak powyżej. kalmary o konsystencji gąbki. wszystkie te pozycje z menu można nazwać włoską tragedią.
obsługa jest na strasznym poziomie, mogę zrozumieć, że mają full, że jest dużo pracy, ale biegających bez ładu i składu kelnerek, nie zauważających gości nie mogę pojąć.
to całe zdarzenie można podsumować jako jedną wielką arogancję, do gości i do włoskiej kuchni, tak uwielbianej przecież przez polaków.