jeśli coś nazywa się "gospoda pod kogutem", to spodziewam się "przaśnego" miejsca (z całym szacunkiem dla przaśności), najprawdopodobniej z polską kuchnią. i w wypadku tego miejsca tak właśnie jest. faktycznie nazwa oddaje charakter, miejsce stylizowane na przaśną gospodę, zielony kolorek, daszek nad barem, drewniane koła od wozu na ścianach itp. gdybym przechodziła obok, z racji innych preferencji dotyczących wystroju i charakteru - najprawdopodobniej bym nie weszła. ale z racji tego, że mój mąż, od baaaardzo wielu lat, przy wszystkich okazjach pod umownym tytułem "spotkania z kolegami z wojska" bawi właśnie tam, to zdarzało się, że na spacerze dawałam mu się tam zaciągnąć na obiad i... przyznam, że specjalnie nie żałowałam.
jedzenie - polska kuchnia, bez szaleństw, ale poprawne. golonka - wiele osób na nią tu przychodzi, więc wygląda na to, że można trafić na taką, co była robiona danego dnia, nawet jeśli jest podgrzana - nie wyschła, jest miękka i pyszna. podobnie gicz cielęca - którą tam jadłam - bez zastrzeżeń. można zamówić (z wyprzedzeniem oczywiście) całego pieczonego prosiaka - i bez wątpienia, jest on wtedy świeży - mężowi się zdarzało - piał z zachwytu. porządny żurek, rosół, pierogi ze skwarkami i cebulą. a więc przaśnie, tłusto, ale całkiem smacznie.
obsługa - sprawna. czasy, kiedy to miejsce (jak prawie każde na starym i nowym mieście), było pełne, a kelnerzy snuli się miedzy stolikami - minęły. raz - kryzys, więc mniejszy ruch, dwa - właściciel wywalił dużą część obsługi i często obsługuje sam. jeśli więc jesteście mężczyzną w średnim wieku, chcecie wypić z kolegą butelkę zmrożonej wyborowej i przy śledziu i golonce powspominać dawne czasy - ten lokal jest dla was, i z racji wystroju schyłkowego prl i asortymentu. jeśli nie - to raczej nie, ale przecież warto odwiedzać i takie miejsca, nawet, jeśli samemu by się tam nie weszło.