wierzynek jest tak popularnym miejscem, że chyba nie trzeba go specjalnie reklamować. co więcej stanowi obowiązkowy punkt na kulinarnym niebie krakowa. nie trzeba wskazywać, gdzie jest bowiem wszyscy to wiedzą. to miejsce do spotkań prawie tak znane jak przysłowiowy adaś. nie potrzebują również reklamy, w związku z czym myślę, że o tym lokalu w zasadzie już chyba wszystko wiadomo. skoro jesteśmy w krakowie, to oczywiście nie może nas ominąć legenda o tej restauracji, choć akurat w tym przypadku jest to szczera prawda. restauracjai może i pochodzi od mieszczanina mikołaja wierzynka (tego co kazimierzowi wielkiemu ucztę prawie 700 lat temu sprawił), aczkolwiek lokal nie ma nawet 70 lat, bowiem został założony tuż po wojnie. nie będę się rozpisywał co tam można zjeść i czy warto, aczkolwiek nadmienię, że obsługa jest absolutnie pierwszorzędna, można powiedzieć, że czytają w myślach klienta. byliśmy z żoną i jej z japońskimi przyjaciółmi (w sumie w pięć osób) i z całą pewnością był to udany wypad. zjedliśmy czterodaniowy obiad w różnych wariantach za który rachunek z napiwkiem wyniósł ok. 1400 pln, przy czym czasem warto zaszaleć. porcje wielu wydadzą się zbyt małe, ale są przygotowane z dużą nutą estetyki i łatwo można dostrzec, że przywiązuje się nie tylko wagę do smaku, ale również do sposobu podania. zamieściłem sporo fotek, a zatem postarajcie się porozpoznawać co na nich się znajduje, a dla ułatwienia dodam, że coś z jelenia, kaczki, gęsi i wołu się znajdzie. do lokalu ma sentyment również mój starszy kolega (można być jeszcze starszym ode mnie), który zawsze po kielichu opowiada jak w młodości przepił pierwszą wypłatę w wierzynku i za każdym razem podaje inną kwotę za kieliszek wódki. zapraszam zatem w bramy wierzynka, może mi wierzyć, że warto.