po remoncie dalej jest to mały lokal, ale nie jest już ciasno. nie ma też żadnych problemów z nadmiarem kuchennych zapachów. obsługa pomocna, potrafi doradzić w wyborze, na jedzenie czeka się raczej krótko.
moim zdecydowanym faworytem zostały momo warzywne, czyli pierożki z tybetu – bomba smakowa z kuminem, farsz dobrze zbity, przez co dobrze się go gryzło, delikatne ciasto, świetny sos, chyba na bazie chilli, powtarzalna jakość. nie smakowało to jak indyjska samosa, ale było smaczne i oryginalne. wieprzowina z krewetką i baranina momo również dobre. kurczak z sezamem – ok, ale bez wzruszeń. soczewicowa samosa – w zasadzie to soczewica z dużą ilością cynamonu w pierogowym cieście, nie smakuje po indyjsku, skojarzenia z szarlotką i piernikiem powodują, że naprawdę dziwnie się to je. reklamowane w innych recenzjach baozi warzywne nie zachwyciły mnie – dużo bułkowego ciasta (na szczęście delikatnego), trochę mało farszu. przyznaję, sos był fantazyjny, jakby konfitura z sezamem, całość smakowała, ale nie tak bardzo, jak reszta. półtora porcji pierożków (12 sztuk) plus 3 baozi okazały się dla mnie porcją wystarczającą do najedzenia się do syta, choć pewnie bez baozi też byłoby ok.
ogólnie żadne pierożki nie były tłuste, żadne też nie paliły pikantnością, żadne nie były niewypałem. duży plus za podgrzanie – jedzenie można było jeść od razu po podaniu, a często w tego typu lokalach parzyłem sobie podniebienie niemal wrzącym farszem. jem raczej długo, a nic nie wystygło mi nadmiernie. niby drobnostka, a sprawiła mi dużo satysfakcji. wszystko podane w drewnianych pojemnikach, jedynie sosy w plastiku. zielona herbata bardzo dobra, wybaczam plastikowe kubki. ceny w porządku, miłe jest, że można wziąć połówkę porcji, żeby spróbować różnych rodzajów.
próbowałem później ich pudełka bento z szarpaną wieprzowiną - nic ciekawego, zwłaszcza mięso rozczarowało. tajska kukurydza była w porządku, ale to nic skomplikowanego - kukurydza z kolendrą i sosem chilli.