miejsce to jest chyba największym rozczarowaniem, jakiego doznałam w mojej przygodzie z recenzowaniem.
g 20 na początku było miejscem, gdzie można było kulinarnie przenieść się do hiszpanii. podawano tam cudowne tapas. mogłam spróbować genialniej tortilli, bezkonkurencyjnych kalmarów oraz pysznych frytek z polenty,ach i podawali małe dzieła sztuki w postaci drinków. ogromnym minusem miejsca była słaba, niezorganizowana obsługa, nieznająca karty. wnętrze bardzo surowe, schludne, w mojej ocenie odległe od klimatu hiszpanii.
g 20 w następnej odsłonie to restauracja na pierwszym piętrze, podczas pierwszej wizyty zachwyciłam się sezonową, kreatywną kartą złożoną ze wspaniałych produktów, łączącą w sobie wiele technik oraz prezentującą zainteresowania kucharza. obsługa na pierwszym piętrze była diametralnie inna niż na parterze. pan kelner nie był tylko podawaczem, jak jego koleżanki z dołu, ale prawdziwym kelnerem, znał kartę, służył pomocą w wyborze, był swoistym przewodnikiem dla gościa po smakach i pozycjach z karty. zamówiliśmy z m. aromatyczne pieczone w soli korzenne warzywa, marynowanego śledzia, sandacza ze skrzydełkami z kurczaka, pierś z kaczki oraz cudowne desery, które łączyły w sobie smaki buraka, czekolady, koziego sera, słodkiego cannelloni. ach i kuchnia przywitała nas plastrem pieczonego rostbefu. delicje! wszystko było świetnie przygotowane, doprawione, prezentacja na najwyższym poziomie, jaki znamy z książek kucharskich najlepszych światowych szefów kuchni czy tak uwielbianego przez polaków kulinarnego show dla szefów kuchni. a smak? nie często można zjeść coś tak pysznego, przemyślanego, pozwalającego odkrywać kęs po kęsie kolejne smaki. po tej wizycie uznałam, że na mapie lublina pojawiła się gwiazda o poziomie, którego nie dosięgną pozostałe lubelskie jadłodajnio- puby zwane restauracjami. pojawiło się w miejsce w pełni profesjonalne, z wizją, smakiem i świadomością produktów.
po mojej listopadowej wizycie przyszedł czas na lutową. miało pojawić się nowe menu, byłam ogromnie ciekawa, co tym razem przygotowała dla nas kuchnia. jak się okazało nowe menu, wcale nie było nowe, było miksem menu z parteru z restauracyjną kartą z pierwszego piętra z usuniętymi pewnymi pozycjami, które wydawały się interesujące, m.in. terrina, a także z dodatkiem orientalnych smaków. po prostu cały świat. ku mojemu kolejnemu zdziwieniu część stolików była zastawiona i przygotowana na wizytę gości, pozostałe stały puste i swoim smutkiem nie zapraszały by przy nich usiąść. te pierwsze okazały się stolikami z rezerwacją, pozostałe czekały na niespodziewanych gości. a może po prostu ktoś chciał się wpisać w tak modną ostatnio w kraju tendencją do sortowania i oznaczania. zniknęli również wspaniali kelnerzy, okazało się, że zakończyli współpracę. kolejnym zaskoczeniem było „czekadełko”. na stoliku pojawiło się pieczywko i twarożek. przestraszyłam się tym spadkiem formy w dzień poprzedzający walentynki. zamówiliśmy te same przystawki, co podczas ostatniej. pojawiły się bardzo szybko, odgrzewane warzywa, kompletnie bez smaku i stary, wielki, słony śledź najgorszej jakości. totalna porażka, dania nie wyglądały, ani tym bardziej nie smakowały jak te z pierwszej wizyty. postanowiliśmy podziękować za zamówione dania główne i jak najszybciej uciec z tego kulinarnego przybytku. gwiazda bardzo szybko zgasła. szef kuchni, gdy podszedł do naszego stolika był niezmiernie zmęczony i nie bronił talerzy. może po prostu nas zignorował, a może przyznał nam milczącą rację. pani kelnerka stwierdziła, że karta jest nowa i nie rozumie naszych zarzutów. i nie usłyszeliśmy żadnego słowa przepraszam. mimo reklamacji dań musieliśmy uregulować rachunek. bardzo to przykre, że miejsce z ogromnym potencjałem kończy w tak straszny sposób i ma dziwną strategię wobec klientów. cóż…
zdecydowanie nie polecam, chyba że lubicie wizyty w kulinarnym piekiełku.