łódź słynie ze swojej barwnej, wieloetnicznej przeszłości, podczas wizyty w polinie naczytałam się o łódzkiej diasporze żydowskiej, zatem korzystając z okazji zahaczyłam podczas wizyty w tym mieście i o żydowską knajpę. żałuję, że nie poszłam do anatewki przy pietrynie, bo krótka uliczka była najładniejszym fragmentem tej ulicy, mimo, że to nie jest już pietryna stricte, i przechętnie zjadłabym tam raczej niż w uber sztampowej manufakturze.
wystrój bardzo dobry - nie ma przesytu, wszystkie ozdoby są przemyślane. porządne meble, albo stare albo stylizowane, drewniane, na nich białe obrusy. ściany białe, ale nie śnieżnobiałe, nie ma sztucznie mocnego kontrastu między ciemnymi meblami i dekoracjami a zbyt jasnymi ścianami, ciepła tonacja, wpadająca w wanilię, tylko obrusy są śnieżnobiałe. bardzo podobały mi się mini reprodukcje obrazów marc'a chagalle'a malowane na drewnie, jako jedyny kolorowy akcent ładnie zdobiły ściany, jest to też artysta pochodzenia żydowskiego, widać, że żadna z dekoracji nie znalazła się tam przypadkowo.
menu było doprawdy imponujące - wielka rozpiętość tradycyjnych dań, chociaż zdecydowanie zbyt mały wybór dań wegetariańskich - tylko jedna strona, w porównaniu z co najmniej 10 stronami dań mięsnych. koleżanka wegetarianka nie miała wielkiego wyboru, dlatego nie wróciłyśmy do anatewki następnego dnia, czego ja żałuję bo chciałam spróbować innych dań. jej gulasz/leczo było bardzo dobre i sycące, a barszcz smakował zupełnie normalnie, tylko był mniej kwaśny i pieprzny a bardziej słodki niż jestem przyzwyczajona i preferuję.
ponieważ zauważyłam w menu czerninę, zdecydowałam się na to danie - obecnie bardzo rzadko widuje się je w menu w restauracjach, bo to bardzo wymagające danie, potrzeba mieć najświeższe składniki, których termin przydatności jest bardzo krótki. słynna czarna polewka była chyba trochę rozrzedzona, miała kolor brązowy, i słodki smak, właściwie smakowała głównie cynamonem. nie usłyszałam, kiedy pani kelnerka mówiła, że zupa zawiera susz owocowy, i potem miałam przykrą niespodziankę, bo go bardzo nie lubię. na drugie danie wzięłam ozorek w sosie chrzanowym, było pyszne, porcja była ogromna, ciężko było mi ją skończyć. mięso było bardzo dobrze ugotowane, miękkie, soczyste, kruchutkie. na deser już niestety nie było miejsca, czego nie mogę odżałować, bo mieli w menu paschę, którą dotychczas miałam okazję jeść tylko u wedla, i nie wiem na ile była autentyczna, chciałabym spróbować innej dla porównania.
obsługa była bardzo uprzejma i świetnie doinformowana, kompetentnie mówili o jedzeniu i udzielali porad. jedzenie było pyszne, a restauracja była estetycznie wystrojona. na marginesie, bardzo zaimponowała mi zamontowana w środku palarnia - mimo tego, że drzwi były otwarte, w ogóle nie było czuć papierosowego smrodu nawet przechodząt tuż obok dzięki mocnemu cugowi w suficie tej palarni.
nie znam się na kuchni żydowskiej, mam nadzieję, że te dania rzeczywiście są autentyczne. wszystko było lekko słodkawe, więc nie sądzę żebym mogła często jeść takie jedzenie, z tego co widziałam w menu wydaje mi się, że to bardzo ciężka kuchnia, mocno tłusta, mocno mięsna, i słodka (czyli najgorzej po trzykroć). od święta jednak, i tylko na wielkiego głoda (przyszłyśmy bardzo głodne, a obie miałyśmy kłopoty ze skończeniem dań, potem dopiero za 6 godzin przestałyśmy czuć sytość po obiedzie) to może być bardzo ciekawa alternatywa, urozmaicenie diety, bo to zupełnie inne zestawienia smakowe.