odwiedziałem la bistro cocotte w ciepły, letni wieczór w środku tygodnia. ich ogródek umiejscowiony w dziedzińcu kamienicy, dosyć ciasny, ale wyjątkowo klimatyczny (z nadającymi klimat światełkami), był na tyle zatłoczony, że usiedliśmy wewnątrz na parterze obok otwartej kuchni, z której aromaty w nienachalny sposób unosiły się już od wejścia.
zamawialiśmy nie z klasycznej karty, a z dań umieszczonych na pokrytej czarną farbą ścianie. dużo owoców morza, ryb i klasyki kuchni francuskiej. wybór cieszył, bo kuchnia francuska jest jedną z moich ulubionych. kelnerp bez problemu doradzał i opisywał dania, odpowiadał nawet na najbardziej banalne pytania i można było z nim swobodnie porozmawiać. ja zdecydowałem się ma zupę cebulową, grzanki z foie gras, boeuf bourguignon i czekoladowy fondant.
do tej pory myślałem, że moim faworytem w kategorii zupa cebulowa jest ta z pewnej znanej restauracji na krakowskim kazimierzu. z takim nastawieniem nie spodziewałem się, że coś w tym przypadku się zmieni - nie z jednego gara jadłem już tę zupę, nadzieje i oczekiwania już jakiś czas temu porzuciłem. ta w cocotte zaskoczyła mnie, co nie zdarza się często i w pewnym stopniu jest dla mnie teraz absolutem zupy cebulowej. rozpoczynamy chrupiącym serem odpowiednio zapieczonym na grzankach z chleba, następnie przechodzimy do aromatycznego, gęstego wnętrza, które mogłoby się nie kończyć. uwaga! zupa mocno rozgrzewa, więc w cieplejszs dni trzeba się uzbroić w cierpliwość wstrzymując się i jedząc ją powoli (przy tym jednocześnie nie mogąc się od jej smaku oderwać). grzanki z foie gras z porzeczką i konfiturą były pyszne - dla miłośników foie gras klasyk tu w bardzo dobrej jakości wydaniu. natomiast ilość pieczywa była trochę mała w stosunku do całości.
danie główne - boeuf bourguignon - było również na wysokim poziomie. charakterystyczny, aromatyczno-balsamiczny, lekko pikantny, głęboki smak dobrze komponował się z podanymi ziemniaczkami w skórkach, które wchłonęly smak. policzki wołowe były idealnie kruche. ilość dania nie była satysfakcjonująca, ale smakiem nie zawiedziecie się - nawet słynna julia child byłaby dumna z tego dania! nie pomyślałem o zamówieniu do dania francuskich pommes frites, szkoda też, że kelner nie zaproponował.
chociaż uczta ta była już wystarczająco syta i pełna rozkoszy podniebienia, to podsycony kolejną lampką prosecco (podkreślę: wyjątkowo dobrego) zdecydowałem się na foundant. później żałowałem, ponieważ zdecydowanie była to najsłabsza część kolacji. byl suchy, w smaku nieciakawy, a sos owocowy zupełnie nie dodawał mu uroku.
podsumowując: na pewno wrócę i polecę tę restaurację. jej przytulny charakter jest idealny na randkę czy spotkanie z przyjaciółmi. nie jest to dobre miejsce na głośne pogaduchy. dodatkowym atutem sprzyjającym odwiedzinom jest lokalizacja bistro - tuż przy placu zbawiciela, ale nieco schowana w bramie, nadając jej tajemniczości, co się tam odnajdziemy. a jeśli rozczaruje was deser - za rogiem są sławne, wyśmienite lody. :) na minus ilość i jakość toalet.